środa, 16 lipca 2008

Przypadki...

a przynajmniej zbiegi okoliczności, które rządzą moim życiem.

Zacząć trzeba od tego, że zostałem poczęty przez przypadek - tzn. nie byłem dzieckiem planowanym. Nie szkodzi, jakoś się udało. Wczesnego dzieciństwa nie pamiętam dokładnie, ale podejrzewam, że w nim również spory udział miały przypadki.

Liceum
Kiedy zdawałem egzaminy wstępne do liceum (zaraz po podstawówce, przypominam, że gimnazjum wtedy jeszcze nie istniało), to chciałem iść do klasy z angielskim i niemieckim (angielskiego uczyłem się prywatnie, a niemiecki miałem w szkole podstawowej). Niestety, nie udało się dostać do tej klasy, do której chciałem. Dostałem się do klasy "D", ale przeniosłem się (a właściwie Brat mnie przeniósł) do klasy "A". W klasie "D" był francuski i niemiecki (o ile dobrze pamiętam), a w "A" francuski i angielski. W obydwu klasach języka Moliera uczyła Pani Grażyna K. (którą, jeśli tu przypadkiem trafi, serdecznie pozdrawiam); klasy "D" była również wychowawczynią. Zatem trafiłem (ja! który po francusku znał tylko /żetem ala foli/) do klasy z rozszerzonym francuskim (6h tygodniowo). Niestety, w owym czasie, to Francja wydawała mi się krajem tak odległym, że nawet nie wyobrażałem sobie, iż pewnego dnia tam pojadę. Dlatego też nie przykładałem się za bardzo do nauki tego języka. Trochę się zmieniło w połowie klasy maturalnej, kiedy stwierdziłem, że egzaminu pisemnego nie będę zdawał z matematyki, lecz z francuskiego. Zarówno egzamin ustny jak i pisemny (z małą pomocą koleżanek) zdałem na 4.

Studia
Ponieważ tutaj również wybrałem język francuski jako lektorat, trafiłem do grupy "K" (lepiej trafić nie mogłem:)). Spotkałem wspaniałe osoby - między innymi Edytę Z., która po drugim roku studiów wyjechała do Francji. Po roku, przez który utrzymywaliśmy cały czas kontakt, zaproponowała mi, abym przyjechał ją zastąpić w pracy. Od razu po przeczytaniu tego mejla wiedziałem, że chcę jechać. Pozostawało tylko powiedzieć o tym jakoś rodzinie i Pewnej Osobie.

Francja I
Pojechałem. Przez rok nauczyłem się właściwie francuskiego od początku (zaraz po przyjeździe nie rozumiałem nawet Bienvenue en France). Ale jak wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak samo ten roczny pobyt (a zwłaszcza ostatnie sześć miesięcy) zleciał jak z bicza strzelił. Powiedziałem sobie wtedy, że po skończonych studiach w Polsce wrócę tam.

Rok w Polsce, czwarty rok studiów
Wróciłem. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do polskiej rzeczywistości. Nadal zamierzałem wrócić do Francji dopiero po otrzymaniu dyplomu magistra. Ale przypadek sprawił, że poszedłem na Dzień Erasmusa organizowany przez UAM. Byli uczestnicy programu opowiadali o swoich przeżyciach. Kiedy wyszedłem z budynku, wiedziałem jedno - Chcę jechać! Po załatwieniu mnóstwa formalności, dostałem wiadomość, że się zakwalifikowałem. Jedyne co pozostało, to zaliczyć rok i nadrobić zaległości z trzeciego roku studiów (którego nie miałem zamkniętego przed pierwszym wyjazdem).
Ciężko pracowałem. Ostatnie egzaminy zdawałem 25 i 26 września 2007, a na 29 już miałem kupiony bilet do Paryża. Udało się. Pojechałem.

Francja II
Trafiłem na Master I (pierwszy rok studiów magisterskich). Ponieważ są to studia zawodowe (czyli praktyczne, przygotowujące do pracy), musiałem zaliczyć cały program jednego kierunku. Nie mogłem, jak mogą to erasmusi, wybierać sobie zajęć z różnych kierunków. Nie szkodzi. Wyszło mi to na zdrowie.
Kiedy w listopadzie odwiedziłem moją byłą Szefową, zapytała się mnie, czy chcę zostać na następny rok. Wtedy odpowiedziałem, że jeszcze nie wiem. Potem miałem wspaniały staż - dziewczyny, z którymi pracowałem również pytały się czy przyjdę w przyszłym roku na staż do nich. Wtedy zacząłem już poważnie o tym myśleć.
Na każdym semestrze erasmus musi dostarczyć uczelni macierzystej learning agreement. Mejlem wysłałem taki dokument do pani odpowiedzialnej za mojego mastera do podpisania. Odebrałem go osobiście i jeszcze tego samego dnia (21 maja) zaniosłem do Biura Współpracy Międzynarodowej na mojej francuskiej uczelni. Tutaj wdałem się w rozmowę z szefową owego biura. Powiedziałem jej, że chciałbym zostać itd. Wtedy ona powiedziała, że ma coś, co może mnie interesować - program stypendialny regionu Ile-de-France dla studentów zagranicznych. Termin oddania - 30 maja. Zostało bardzo mało czasu. W dodatku jeszcze dni wolne od pracy wtedy były w Polsce. Zadzwoniłem do Pani Koordynator z mojego macierzystego wydziału z prośbą o pomoc. Powiedziała mi, że się postara pomóc. I rzeczywiście - postarała się, za co jej pięknie dziękuję. Dokumenty odebrała moja Mama, zaniosła do tłumaczki, a potem mój Wujek je zeskanował i przysłał mi mejlem do Francji. Tutaj je wydrukowałem i dołączyłem do dossier z kandydaturą - w piątek rano, w dzień kiedy mijał termin. Odpowiedź miała być w czerwcu. Każdego dnia wstawałem i sprawdzałem pocztę elektroniczną. Nic. Po powrocie do Polski już o tym zapomniałem i przestałem sobie robić nadzieję, aż pewnego dnia dostałem informację,
że przeszedłem kolejny etap do stypendium i teraz muszę dostarczyć zaświadczenie o przyjęciu mnie na Master 2 we Francji. Znów mało czasu - muszę to dostarczyć do 31 lipca. A przecież musi najpierw do mnie dotrzeć list z tym zaświadczeniem z Francji. Uhhh. Trzymać kciuki!

Oprócz tego muszę również:
- zaliczyć 1 zajęcia z semestru zimowego (we FR),
- zdać egzamin z literatury najnowszej (w PL),
- napisać i obronić pracę magisterską (w PL).
Tutaj same kciuki nie wystarczą. Potrzebna jest mobilizacja i ciężka praca.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Posłuchaj w związku z tym ostatniej płyty Kasi Groniec. Pewna Osoba:)nawet miło z Twojej strony, że napisałeś mnie dużą literą.

Katie pisze...

rzeczywiście ciężka praca przed Tobą. Ale fajnie że ci się to wszystko układa, zupełnie podobnie jak u mnie, też przez przypadek dostałam moją obecną pracę i mi się wszystko zaczęło układać. Będę trzymać kciuki i dopingować! :)

biazol pisze...

No ja zawsze boję się, że jak dobrze idzie, to wkrótce zacznie się coś pieprzyć.

Katie pisze...

e tam, trzeba wierzyć że będzie dobrze! :) (aaaaale mam dzisiaj nudy w pracy!!)