sobota, 28 lutego 2009

Rex czy Queen?

Ten piątek się nie zapowiadał specjalnie. Z pracy wyszedłem od 20h10. Zmęczony, nie miałem specjalnie ochoty jeszcze wychodzić wieczorem. Zwłaszcza, że wiedziałem, że sobota ma być bardzo ciepła i słoneczna, więc mógłbym był się gdzieś wybrać rowerem.

Ale jednak. "Piątek, tygodnia koniec i początek" zacząłem (a właściwie piątkowy wieczór) w pubie Polyglot, którego nie polecam, bo serwuje ciepłe piwo i jeszcze barman wmawia, że to dlatego, że beczkę właśnie zmienił - bullshit! Ciepłe było dlatego, że z oszczędności dolewają piwa, które ustało się z piany, którą zgarniają z serwowanych piw. Ale nic, jakoś to przeżyłem.

Prawdopodobnie byłem tego wieczoru wpisany na listę gości do Rex Clubu (ja + 3 osoby), ale potwierdzenia nie dostałem, a zebrała się w sumie większa ekipa, więc Rex odpadł. Ale poszliśmy do jeszcze BCBG lokalu - do klubu Queen na Champs Elysees. A to wszystko na krzywy ryj ;) Nie zapłaciłem nic za wjazd. Długo też tam jakoś nie zabawiliśmy, jakieś 2h. O 3h30 byłem już w domu.
Zdjęć brak (tzn. ktoś robił, ale nie wiem kto, więc pewnie do mnie nie dotrą).

poniedziałek, 23 lutego 2009

Wenecja

W końcu nadszedł czas na wycieczkę z Fundacji do Wenecji. Niestety Bo i Agnieszki nie pojechały. Szkoda. Powinny żałować.

Wenecja - nie jest przereklamowana. Jedyne w swoim rodzaju miejsce. Ale przyznać trzeba, że sypie się. I to dosłownie. Bardzo dużo domów wymaga gruntownego remontu. A na ścianach widać, że wilgoć dochodzi do drugiego piętra.
Na weekendowy wypad jak najbardziej polecam, ale na stałe nie chciałbym tam mieszkać. Jedyne możliwe środki transportu to własne nogi albo łódka. Rower odpada (chyba że wodny).
A tu kilka zdjęć

Wenecja

Piosenka z Youtube'a, bo Deezer już nie umożliwia wstawiania playera w kodzie. Kiedy byliśmy w Wenecji, to cały czas mi po głowie chodziła, chociaż najważniejszym słowem, jakiego się tam nauczyłem wcale nie była signorina, ale supermercato. ;)

poniedziałek, 16 lutego 2009

Sekwoje i inne

[EDIT] 1 marca 2009
W piątek były urodziny Agi (w Cergy jak zwykle). Impreza świetna. Tak świetna, że nawet policja na koniec chciała się załapać;)
A ja wyglądałem na niej mniej więcej tak
Sobotę poświęciłem z Loureedem na poszukiwanie zewnętrznego dysku twardego. Jakiś kupiliśmy. Niech długo służy. A wieczorem filmowo u mnie. Oprócz Loureeda była też Justyna. A zupełnym wieczorem przyszła Bo' z Limerykiem. No i tak posiedzieliśmy do 3h00 :]

Ale w niedzielę się zmobilizowałem, wstałem, spakowałem się, wsiadłem na rower i pojechałem pojeździć po okolicach Torcy. W sumie tego dnia przejechałem rowerem 58 kilometrów. Już dawno takiej trasy nie pokonałem.
Tak wyglądają francuskie sekwoje
A takie perełki architektury wiejskiej można jeszcze czasem spotkać. Francuska wieś ma swój urok.Przybliżona trasa (ostatnich kilometrów nie potrafię wyznaczyć)

niedziela, 8 lutego 2009

A miał być...

leniwy weekend. I częściowo plan się udał. W piątek nie pojechałem na Paris Rando Velo, jeszcze nie czułem się wystarczająco zdrowy. W sobotę chciałem załapać się na soldy, ale nie udało się. Wstałem późno, poszedłem z Julią na zakupy do Lidla, a potem jeszcze pranie zrobiłem. Padał śnieg i było zimno. Pogoda kinowa, więc wieczorem obejrzałem Myszy i ludzie wg powieści Johna Steinbecka. Świetny film. Polecam.

W niedzielę też wstałem też późno. Po 12h00. Ale jakoś tak 3 st. powyżej zera mnie nie zniechęciły, ubrałem się, wydrukowałem mapę z maps.google.com, wyprowadziłem rower i pojechałem do Wersalu.

Długi podjazd tuż za Paryżem. Trochę podjechałem, ale potem prowadziłem. Nie mam jeszcze kondycji.

Po 20 km w końcu dojechałem. Jestem, rozgrzewam akumulatorki od aparatu, ustawiam na 10 sek. Pozycja! Shot! A w tle pałac, niestety główną część zasłoniła ta czarna parka.
Potem zrobiłem rundkę po okolicy.Do parku z pałacykiem Trianon nie wpuszczali na rowerach (200 lat wpadłbym tam z polskimi szwoleżerami i byśmy im pokazali, kto rządzi!), więc znów przedefilowałem przed pałacem i wyjechałem po południowej stronie. A tam jest taki stawo-basen. Trochę wspomnień się z nim wiąże.W prawdzie przed sam pałac jest ode mnie 18 km, ale dzień zamknąłem z 36 km na liczniku (rundka po okolicy Wersalu, powrót ze stacji RER-a do akademika itd.). Z Wersalu do Paryża wróciłem pociągiem. Jeśli ktoś chce przejechać się z CIUP-u do Wersalu może wykorzystać tę trasę. Sprawdzona ;)

Agrandir le plan

wtorek, 3 lutego 2009

Weekend w Lyonie

Obiecałem, więc coś trzeba napisać. Niestety, piszę z tygodniowym opóźnieniem, więc nie będzie to relacja świeża. Trochę zapomniałem już co się działo w ubiegły weekend.

Wyjazd do Lyonu. Zostałem do niego nieco przymuszony, zwłaszcza, że od poprzedniego weekendu byłem chory. Myślałem, że pojadę kiedy już będzie cieplej, słoneczniej itd. Ale pojechałem na przełomie stycznia i lutego. Prawdę mówiąc pogoda była niezła. Wyjechałem w piątek o 20h54 (pojechałem na dworzec prosto z pracy). Jeszcze tego samego wieczoru zaliczyłem urodziny (dwudzieste dziewiąte?) Gwendala, znajomego Haliny. Wracaliśmy pieszo przez miasto. Nie wiem o której dotarliśmy.

Sobota. Mimo ambitnych planów, żeby wstać wcześnie, wyszło jak zwykle. To znaczy wyszliśmy dość późno, ale amfiteatry gallo-romańskie i Muzeum Drukarstwa (zdjęcia w galerii) zdążyliśmy obejrzeć. A wieczorem jeszcze gitparapetówkę u Floriana zaliczyliśmy. Wyszliśmy z niej chyba o 3h00 rano.

Niedziela. No, po takiej imprezie trzeba było dojść do siebie. Dochodziliśmy długo. Wyszliśmy dopiero o 16h00 i przeszliśmy się przez Parc de la Tête d'Or oraz Cité Internationale. Raczej czilałtowa niedziela ;)
Wieczorem jeszcze poszliśmy kupić bilety dla H. do Besançon oraz przyczailiśmy transport na rano dla mnie. TGV powrotny miałem o 5h30, więc było za wcześnie na dzienne autobusy lub trolejbusy, a nocne jakoś nie kursowały (tak to jest w małych miastach). W dworca Lyon Part-Dieu wróciliśmy rowerami miejskimi (velivami, ależ też ich wynajęcie jest skomplikowane!). Następnego ranka, tę samą trasę, ale w przeciwnym kierunku pokonałem sam. TGV miał 8 min. spóźnienia, ale na szczęście nie sprawdzali biletów, bo znów bym zapłacił 10 euro, bo zapomniałem karty 12-25. W Paryżu byłem ok. 7h45. Wysiadam z pociągu, patrzę, a tu biało. To już drugi raz w tym roku. Nie lubię zimy! Pojechałem RER-em na Chatelet, tutaj się naczekałem trochę na linię B (błogosławię bliskość miejsca zamieszkania i miejsca pracy!), przeszedłem się z aparatem przez teren Cite U (zdjęcia) i poszedłem prosto do pracy.

HaLyon