sobota, 30 maja 2009

Koniec stażu

Wczoraj zakończył się (i tak przedłużony o miesiąc) mój staż w Nathanie.
A dokładniej w serwisie artystycznym departamentu Technique - Supérieur - Formation Adultes w wydawnictwie Nathan.

Pięć miesięcy to już poważna sprawa, nie tak jak dwa miesiące, które w ubiegłym roku zleciały jak z bicza strzelił. Chociaż bez tego krótkiego stażu miałbym dużo trudniej na tym (o ile w ogóle zostałbym przyjęty).
Przez ten czas bardzo dużo się nauczyłem, sporo naśmiałem,
a jeszcze więcej napracowałem. Najcięższy był niezaprzeczalnie luty.
W maju też było sporo pracy, ale to dlatego, że byłem na pół etatu,
a pracy nadal tyle samo co wcześniej.

Wczoraj wziąłem moje zabawki, pożegnałem się i wróciłem do akademika.
Ale w przyszłym tygodniu pójdę tam znowu, zapytać mojej szefowej i dyrektora departamentu czy nie można by przedłużenia (które nie zostało jeszcze na uczelni podpisane, bo nie dostarczyłem, w piątek miałem to zrobić, z premedytacją listu motywacyjnego przedsiębiorstwa) przedłużyć do końca sierpnia. Zawsze jakaś kasa z tego i nauka dla mnie.

A teraz powinienem skupić się na projekcie rocznym, który powinienem robić od stycznia, a nie w tydzień przed terminem oddania. :/

EDIT
I jeszcze dostałem takie dwa podziękowania mejlowe.
Pierwsze od dyrektora departamentu.
Drugie od dyrektora wydawniczego jednego z sektorów.

piątek, 29 maja 2009

Zdjęcia

Znalezione w archiwum. Mają niecały rok.

Ślimak na zakręcieWażka
(nie jestem entomologiem, więc nic więcej o niej nie powiem)Młody myśliwy

środa, 27 maja 2009

Co Europa zrobiła dla nas?

Jeszcze takie małe przypomnienie o tym, co zawdzięczamy wspólnej Europie.

wtorek, 26 maja 2009

Wiosenna burza



PS Czasem warto pochwalić się zdjęciami szerszej publiczności, a nie tylko znajomym, z których obiektywnością może być różnie ;) Wrzuciłem zdjęcie (które znajduje się w poście poniżej) na GoldenLine.pl (portalu zwanym również pieszczotliwie GLutem). Oto komentarze:

niedziela, 24 maja 2009

Pamiętajmy

Nie zapomnijmy o przeszłości, ale patrzmy w przyszłość. Przepraszam za taki banał, ale są politycy w Polsce, którzy by nadal najchętniej rozliczali przeszłość lub reprezentują postawę roszczeniową: "Od Europy należy nam się rekompensata, bo nas zdradzono - bo była Jałta" lub mówią "Historia nas skrzywdziła. Należy się nam więcej" - nie trawię takie pieprzenia. Trzeba szukać dróg rozwoju dla Polski, a nie rozpamiętywać krzywdy, porażki i przeszłość.

Tutaj określę jasno swoje stanowisko - tak, jestem euroentuzjastą. Uwielbiam brak granic, lubię wspólną walutę. Nie wymagam od UE (ani Europy w ogóle) żadnych rekompensat. Nie wyobrażam sobie powrotu do sytuacji przede 1989 rokiem, kiedy nie można było od tak dostać paszportu. Potem było trochę lepiej, ale dopiero 2004 rok i wstąpienie do strefy Schengen pozwoliło nam w pełni korzystać z Europy bez granic.
Wiem, że między europejskimi krajami nie zawsze było różowo, ale o ile się nie mylę, spokojniejszych czasów nigdy nie było w historii Europy (no chyba, że dawno temu, kiedy jeszcze ludzie się tutaj nie pojawili).

Teraz mała agitacja - jeśli nie jest Tobie obojętny kształt Unii Europejskiej lub przynajmniej nie chcesz się wstydzić kto nas reprezentuje w Parlamencie Europejskim - idź 7 czerwca na wybory.

I jeszcze jeden filmik

Zdjęcia


Widok na Montmartre z Centrum Pompidou
Kawa i lody
W metrze
Muszę przyznać, że jednak zdjęcia miejskie lepiej wyglądają w skali szarości. Nie wiem czym to jest spowodowane. Chociaż teraz właśnie pomyślałem, że nie wolno uogólniać - jak jest dobre nasłonecznienie i ciekawe kolory, to może lepiej full color. Paryż tego dnia akurat był przykryty warstwą chmur, więc może dlatego lepiej mi pasowała szarość. Naturę, naturalnie, lepiej pokazywać w całej jej krasie.
A może też się mylę? To samo zdjęcie w trzech wersjach kolorystycznych (ale na oryginale nie ma koloru zielonego, więc w sumie ta próbka się nie liczy):

piątek, 22 maja 2009

środa, 20 maja 2009

Freedom, czyli wolna chata

Wydaje mi się, że niecały rok temu już linkowałem ten utwór.
Golden Life - Oprócz Błękitnego Nieba

EDIT: Przygotowane już jakiś czas temu, a wrzucam bez okazji i związku.

niedziela, 17 maja 2009

Pompidou i spółka

Właściwie to umówiłem się przed Petit Palais. Ale kiedy już tam byłem, to Edyta zadzwoniła, że może jednak zmiana planów i pójdziemy do centrum Pompidou. OK, nie ma sprawy.
20 minut później już stałem przed centrum Pompidou z Edytą, Lilą i Szymon. Poszliśmy na wystawę prac Kandinsky'ego. Prawdę mówiąc, to ze wszystkich obrazów podobała mi się seria sześciu obrazów z daczą, cerkwią i pejzażem nad jeziorem. Niestety, nie wolno było robić zdjęć, a w internecie nie mogę ich znaleźć. Wklejam obrazki w podobnym stylu.Mieliśmy iść potem jeszcze na wystawę prac Caldera, ale okazało się, że musielibyśmy jeszcze raz stać w kolejce (a kolejki w weekend są dłuuugie), a w dodatku na dole czekał już na nas Dawid, więc zrezygnowaliśmy. Może innym razem (chociaż trochę szkoda kasy).
Potem poszliśmy na kawę i lody. Ja wolałem coś konkretniejszego, więc nie skorzystałem, tylko czekałem cierpliwie, aż pójdziemy dalej (na piwo i coś konkretnego;)).
Kilka zdjęć z niezbyt ładnej niedzieli.
W oczekiwaniu na Edytę.
"Jestem Stanisław Gołąb!"
Fragment najładniejszego (podobno) mostu w Paryżu - mostu Aleksandra III
Pochmurne paryskie niebo i widok na MontmartreWieczór zakończony w jakimś tanim barze przy ul. Mouffetard

Trochę dolina

W piątek byłem na uczelni. Spotkałem się z koleżankami z grupy i naszą responsable de formation. Powiało pesymizmem. Kończymy studia, skończyliśmy lub kończymy staże, a ofert pracy nie ma. Ogólnie lekka bryndza.
Może lekko przesadzam, praca dla nas jest, ale nie ma stanowisk. Znów nie tak - stanowiska są, ale nie w tym charakterze, w jakim proponują. Otóż jest tak, moje koleżanki chcą być redaktorkami w wydawnictwach (najczęściej), a ja chcę być paoistą w wydawnictwie. Praca (tzn. zajęcie) jest, ale nikt nie chce zatrudnić. Na staż chętnie przyjmą (bo to oznacza oszczędności dla firmy), ale na etat nie zatrudnią (nie dość, że większa pensja niż stażysty, to jeszcze nie można się takiego pracownika pozbyć w każdej chwili). Koleżankom wprost mówią, żeby zapisały się na studia (jakiekolwiek), tylko po to, aby miały status studenta i można było podpisać konwencję stażową (taka konwencja jest trójstronna: pracodawca-student-uniwersytet). Lub proponują inne rozwiązanie, również dla pracodawcy bardzo wygodne - freelans. Co freelans oznacza chyba nie muszę tłumaczyć. W skrócie wygląda to tak, że kiedy cię potrzebujemy, to dzwonimy i dajemy zlecenie, a kiedy nie potrzebujemy, to radź sobie sam.
W moim przypadku jest bardzo podobnie. Bardzo chętnie i bez problemu przedłużono ze mną staż. Mam co robić, nie nudzę się, pracy dla mnie wystarczyłoby chyba od samych dziewczyn z promocji, nie wspominając o pracy dla edytorów. Ale przecież nikogo nie zatrudnią, bo chyba by głupi byli, żeby zatrudniać kogoś, skoro można korzystać z taniej siły roboczej, jaką są stażyści. Rok temu i pół roku temu byłem stażystą, więc patrzyłem na oferty dla stażystów. Trochę tego było. Teraz patrzę na oferty pracy. Mało. Około 1/3 tego co dla stażystów, a może jeszcze mniej. No i oczywiście wymagają pięcioletniego doświadczenia w pracy na podobnym stanowisku, a czasem i własnego auta.
Nie wiem co to będzie. Przez najbliższe półtora miesiąca jeszcze nie powinienem się o to martwić. Mam raport ze stażu do napisania, mam projekt roczny do ukończenia (i zaczęcia!). W akademiku mogę być do końca lipca (a w poniedziałek spróbuję przedłużyć do końca sierpnia). W lipcu chyba zacznę szukać pracy. Zobaczymy.

wtorek, 12 maja 2009

BCN

Kiedy byłem w Barcelonie to miałem prawie natłok wrażeń i nie wiedziałem co zapamiętać, żeby móc się podzielić. Może zacznę opisywać po kolei, a ulotne wrażenia odnajdą się gdzieś w mojej pamięci.

Do Barcelony jechałem dość smutny. Dosłownie w dzień wyjazdu dowiedziałem się, że nie jedzie nikt z polskiej ekipy (Aga, Bo i Piotrek). W autobusie siedziałem z jakimś obcym gościem, a ponieważ jestem z natury nieśmiały, to nie zamieniłem z nikim słowa przez całą drogę. Z Paryża wyjechaliśmy o 21.30 w środę, a do celu dotarliśmy o 11.00 następnego dnia. Z placu, na którym nas wysadzono poszliśmy całą grupą do hostelu. Tutaj zaczęły się małe problemy z przydziałem pomieszczeń. Subha wprawdzie zrobił to już wcześniej, ale conasse na miejscu zaczęła się rządzić i zrobił się bałagan. Subha wziął pokój sześcioosobowy dla siebie i takich jak ja - którzy przyjechali bez znajomych. Zatem było nas pięciu: Subha (Hindus, a dokładniej Bengal), Fabricio (Rwandyjczyk), Anderson (lub Andersen?) i Norberto (dwaj Brazylijczycy) oraz ja.

Pierwszego dnia, czyli w czwartek, należało jeszcze wypocząć po podróży. W tym celu, wyszliśmy z hostelu i rozpoczęliśmy poszukiwania mercat, czyli marketu. Kiedy znaleźliśmy, to kupiliśmy niezbędną rzecz - piwo i skierowaliśmy się w stronę plaży. Piwo się po drodze skończyło i dokupiliśmy jeszcze. Na szczęście Hiszpanie nie są tak pazerni i mają piwo w lodówkach (we Francji nie zawsze tak jest), więc nadaje się bezpośrednio do spożycia. Na plaży przysiedliśmy się do Rosjanek (w końcu ktoś musi pilnować maneli) i się wykąpaliśmy (raz, drugi, trzeci...). Dla mnie morze było superprzyjemne, ale dla pozostałych, raczej zimne, a wręcz lodowate :) Próbowaliśmy także namówić (potem nawet wciągnąć) dziewczyny do wody, ale się nie udało. W drodze powrotnej robiliśmy sporo głupot (jak fotografowanie się ze starszymi Niemkami :]). Wróciliśmy do schroniska przed wieczornym wyjściem. Potem szukaliśmy jakiejś boîte, ale nasze poszukiwania spełzły na niczym i na dobre wróciliśmy około północy (chyba bez Fabricio, który się gdzieś wkręcił). Kiedy położyłem się, to czułem, że piwo wypite w ciągu dnia jeszcze mi nieźle kręci w głowie.

Drugiego dnia, w piątek, wstaliśmy z planem w miarę konkretnym. Miałem plan miasta, więc zostałem przewodnikiem. Najpierw poszliśmy w stronę portu, gdzie wzięliśmy teleferic na Montjuïc. Jako miłośnik (no może to za duże słowo) fortyfikacji, koniecznie chciałem zobaczyć fortecę na tym wzgórzu, z której jest świetne pole ostrzału na port. Ale tą chęcią nie dzieliłem się z nikim. Na szczęście w miarę bez szemrania wszyscy szli za mną (a na początku było nas w sumie dziesięć osób). Dziewczyny jednak nie chciały się wspinać na górę, więc zostawiły na przystanku autobusowym (i tak potem wzięły inną teleferic), a my (Subha, Brazylijczycy i ja) ruszyliśmy na szczyt. Aha, Fabricio spał jak zabity, bo wrócił nad ranem. Fort jak fort - dobrze zachowany, ale nie znam się tak dobrze, żeby powiedzieć czy git, czy niegit. Warto było jednak wejść, bo świetny widok był stamtą. Zarówno na miasto, port, a nawet na oddalone lotnisko. Potem zeszliśmy w stronę stadionu olimpijskiego, tam też widzieliśmy wieżę [edytuj]. Potem skierowaliśmy się w dół, w stronę miasta. Przeszliśmy koło Palau Nacional, w którym mieści się Muzeum Sztuki Katalońskiej. Niestety, fontann nie mogliśmy zobaczyć, bo wszystko było ogrodzone - na terenie targów był salon samochodowy. Zeszliśmy jeszcze niżej. Zjedliśmy coś i tu znów gromadka się zmniejszyła (aha, dwie dziewczyny już wcześniej wróciły teleferykiem), znów dwie dziewczyny pojechały gdzieś, a my, już tylko w sześcioro, wzięliśmy metro i pojechaliśmy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Nooo, powiem, że specjalnie mnie nie urzekła urodą. Wieże są świetne, ale reszta... Zbyt eklektyczna, zbyt monumentalna, zbyt ni przypiął, ni przyłatał. Sorry Gaudi. Stamtąd wróciliśmy (panowie pieszo, panie metrem - a i tak byliśmy szybciej - dziewczyny musiały shopping zrobić - robiły chyba zresztą co dnia) do schroniska. Wzięliśmy prysznic i poszliśmy do restauracji w porcie na kolację. I tu już powoli docieramy do mojego nieszczęścia :/ Już wcześniej mnie bolało, ale dopiero w resto zauważyłem jak bardzo mi spuchła lewa kostka i że cholernie mnie to boli. Ledwo wróciłem do schroniska. Dodatkowo, ponieważ przez cały dzień byłem na słońcu (oczywiście bez żadnej ochrony przeciwsłonecznej oprócz okularów), to byłem megaczerwony, było mi w pokoju zimno i miałem dreszcze. Chłopacy wrócili w dwóch partiach i to ja zawsze wstawałem i im otwierałem, a nie byłem w najlepszej formie.

W sobotę pojechaliśmy tylko do Parku Guell, który zaprojektował Gaudi. Park jak park - ok, zapewne ma urok, ale musi być w nim mniej turystów. Niestety, długi majowy weekend, to nie jest najlepszy moment na wycieczkę do Barcelony (do Paryża zresztą też nie). Nawiasem pisząc, bardzo dużo było w mieście Francuzów. Potem wróciliśmy do hostelu. Ja musiałem odpocząć, więc zostałem, a Subha, Norberto i Anders(s)on gdzieś wybyli. Potem się trochę zmobilizowałem, wstałem i poszedłem zrobić parę zdjęć w okolicy. Towarzysze podróży znów wracali w nocy, znów partiami, ostatnia partia chyba ok. 6.30.

W niedzielę czekałem już tylko na autobus. Jeszcze powłóczyłem się trochę z Norberto po Dzielnicy Gotyckiej, ale to już było takie włóczenie dla włóczenia (on szukał jakiś suwenirów). O 15.30 wyruszyliśmy w drogę powrotną, którą - z powodu mojej spuchniętej stopy - bardzo źle przeżyłem i wspominam. Prawie nie spałem.

Do Paryża dotarliśmy o 6.10. Trochę się przespałem, potem wstałem, chciałem iść pod prysznic, ale najpierw Marta B. dzwoniła, potem Marka K. dzwoniła i za każdym razem ktoś już mnie zdążył ubiec i zająć miejsce. Do pracy dotarłem niewiele przed południem. W jednym adidasie i jednym laczku. Potem był obiad (w drodze powrotnej nic nie jadłem, a na śniadanie dwa wafle ryżowe z dżemem), pogoda brzydka - zimno, pochmurno i deszczowo. Zero motywacji, najchętniej wróciłbym i położył się spać. Chciałem (jako że jestem teraz na pół etatu) wrócić o 17.00, ale oczywiście ciągle coś wyskakiwało i ostatecznie biuro opuściłem o 17.47.

Inne wspomnienia z podróży.
Barcelona - duże miasto i zabytki nie są tak skoncentrowane jak w Paryżu, więc się trudniej zwiedza.
Barcelona - wcale (wbrew temu co mi mówiono) nie jest tańsza od Paryża (może nie tam jadłem, gdzie powinienem?)
Na najbardziej znanej alei miasta - Las Ramblas wieczorem jesteś (przynajmniej ja byłem) zaczepiany przez prostytutki (same Murzynki), a porcie przez dilerów narkotyków. Dziewczyny powiedziały mi, że pewnie dlatego, że wyglądam na Brytola, którzy znani są z ekscesów (zresztą nie tylko tutaj pewnie).
Barcelona - miast kieszonkowców i innych złodziei. Mnie na szczęście nic przykrego nie spotkało, ale kiedy robiliśmy sobie zdjęcia, koleś próbował podebrać Subhie portfel (z torebki przewieszonej przez ramie), a jedna z Rosjanek została okradziona à l'arrache, czyli kiedy stała przy przejściu, jezdni (?) przejeżdżający na skuterze koleś zerwał jej z ramienia torebkę i tyle go widziała.

Coś mi się zapewne jeszcze przypomni, ale pewnie już nie będzie mi się chciało dopisywać. Zdjęcia tymczasowo są tutaj, ale potem wybiorę, poprawię i wrzucę jeszcze raz.

niedziela, 3 maja 2009

Nie miałem motywacji, ale trzeba się trochę poruszać. Oprócz braku chęci doszła jeszcze kiepska pogoda. Pochmurno, zimno (miałem na sobie 3 warstwy) i wiało. Ale jak już pojechałem to jakoś kręciłem.

Rynek w miasteczku Limours
Od Rower i okolice
Autostrada A10. Zgadnijcie, w którym kierunku jest Paryż?
Od Rower i okolice
Co ja bym bez ciebie robił?
Od Rower i okolice
Pałac w Courson
Od Rower i okolice
Pralnia (nie mogę sobie przypomnieć gdzie - może w Mulleron albo Janvry)
Od Rower i okolice
Takie widoki też się trafiają. Szkoda, że bez słońca.
Od Rower i okolice
Naczekałem się, ale w końcu nadjechał. TGV.


Nie trzeba jechać do Peru. Oto szalona lama.

A kilkanaście metrów dalej stał jej kolega.
Od Rower i okolice
A to trasa, którą dzisiaj przejechałem. Na liczniku miałem 46785 metrów.