poniedziałek, 29 września 2008

Pakowanie

Ostatni Leszek w Polsce. Dzięki R.M.

sobota, 27 września 2008

Wyprawa na Złotą Górę

czyli prawie jak Jazon.
W drodze na Złotą Górę
Czarny łebekJuż jestem bliskoSzczytujęGrzyb 1Muchomor 1Muchomor 2Kłusownik? Starorzecze Warty
Starorzecze Warty. Stoję na starym cokole słupa energetycznego
Na wale przeciwpowodziowym
Miała być szybka jazda na Złotą Górę, a wyszło jak zawsze. Ilość kilometrów nie robi wrażenia. Wyjechałem o 11.45, a wróciłem dopiero o 16.20 (grzyby!).
Dystans: 37km.
Średnia prędkość: 12,8km/h (w lesie prowadziłem czasem rower, żeby więcej grzybów nazbierać).
Jeszcze 39km i będę miał na liczniku 1000.

piątek, 26 września 2008

sobota, 20 września 2008

Lekturowo V

Dzisiaj fragment z książki Olgi Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny.

"Tam gdzie gleba jest lekka, piaszczysta, rodzą się ludzie niewysocy, drobni, o skórze jasnej i suchej. Na pierwszy rzut oka wydają się jacyś nijacy, bez energii, ale oni są jak piasek - uparci, i potrafią przytrzymywać się życia tak samo, jak sosny trzymają się piasku, w którym rosną. To są ludzie nieufni, nie wierzą w to, co innym wydaje się stałe i pewne. Są ruchliwi i wszędobylscy, nie boją się dalekich podróży, dlatego często emigrują do innych krajów, bo mogą czuć się dobrze w wielu miejscach. Tak samo szybko przyzwyczajają się do nowego, jak i szybko zapominają to, co im się przydarzyło. Nie cierpią długo po nieszczęściach, zawodach miłosnych i stratach. Potrafią zwęszyć przyszłość, wiedzą, co się przydarzy. Mają tę wadę, że nie dotrzymują obietnic - wszystko wydaje im się przecież takie nietrwałe, takie zmienne. Ten, który obiecuje, nie jest już przecież tym samym, który dotrzymuje obietnic. Rodzi im się wiele dzieci, drobnych i jasnych jak oni sami. Te dzieci szybko dorastają i bez żalu opuszczają rodziców. Przysyłają potem kartki z pozdrowieniami na święta. Tacy ludzie nigdy nie tęsknią, zawsze ważniejsze dla nich to, co się dopiero wydarzy. To, co już było - ginie i znika.

Inni są ludzie, którzy rodzą się tam, gdzie jest wiele wody, na żyznych ziemiach pojezierzy, nad brzegami wielkich rzek. Ich ciała są delikatne, miękkie, wrażliwe, skóra ciemniejsza, z oliwkowym odcieniem, z niebieskimi żyłkami pod skórą, wilgotna i chłodna. Ręce i stopy im marzną, w młodości ich czoła pokrywają krostki, a włosy bywają tłuste. Ci ludzie przywiązani są do przeszłości, a przez to ostrożni i niechętni zmianom. Jakże łatwo ich urazić, jakże łatwo powiedzieć coś niewinnego, co jednak zapadnie im głęboko w pamięć i na zawsze tam zalegnie, rodząc uczucie, które żyje tak długo, jak żyje człowiek. Ich oczy są z natury skłonne do płaczu i nawet nie z żalu czy jakiejkolwiek przykrości, ale także ze wzruszenia i radości, Są ufni jak zwierzęta, dlatego zakochują się wcześnie i potem uczucie szybko przechodzi w przywiązanie na śmierć i życie. Ciała przyzwyczajają się do siebie, a dusze ze sobą zlewają jak dwie kałuże i wtedy nie trzeba używać ludzkiej mowy, żeby się porozumieć. Najbardziej nie lubią wszelkich podróży. Mówią, że wszędzie jest tak samo, że niewiele się zmienia, że lepiej siedzieć na swoim miejscu i oddychać swoim powietrzem, niż tułać się po najbardziej nawet ciekawych krainach. Kiedy w czasie wojen czy niepokojów tracą to swoje miejsce, niedługo potem umierają. Rodzą im się dzieci kłopotliwe, płaczliwe, do których trzeba wstawać w nocy i nosić je na rękach. Te dzieci nie chcą chodzić do szkoły, nie dlatego że są głupie, ale dlatego że przeraża je zgiełk i zamieszanie. Takie same są ich zwierzęta - spokojne i czułe. Krowy dają im dużo mleka, owce mają gęste runo, kury znoszą duże, ciężkie jajka. Domy budują na całe życie albo dla wielu pokoleń. Ich ściany są grube, a kształty przysadziste.

Są też ludzie urodzeni na kamienistej ziemi, na piaskowcach albo granitach. Ich skóra jest szorstka i twarda, tak samo jak mięśnie, jak kości. Włosy mają mocne, i zęby, a skórę na dłoniach i stopach twardą. Z wierzchu są twardzi i krzepcy, bo ich ciało staje się pancerzem. W środku mają wiele pustych przestrzeni, dlatego wszystko, co zobaczą i usłyszą, dźwięczy w nich jak w dzwonie. Niczego nie zapominają. Pamiętają prawie wszystkie dni, które przeżyli, smak każdej potrawy, każde słowo, które do nich wypowiedziano. Mogą się obejść bez ludzi, nie potrzebują ludzi, chociaż to ludzie potrzebują ich, bo są jak drogowskazy albo jak kamienie na miedzy ,które pokazują, gdzie coś się kończy, gdzie zaczyna, jaki jest kierunek drogi."

Olga Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, Wałbrzych 1999, s 180-182.

Trochę się nad tym zastanawiałem. Nie pasuję do żadnego typu. Myślę, że to nie chodzi o ziemię na której się urodziliśmy, ale na której się wychowaliśmy (ewentualnie urodziliśmy i wychowaliśmy). Nieistotne - wg mnie - nie pasuję do żadnego z tych trzech typów.

A Wy, na jakiej glebie się urodziliście?

środa, 17 września 2008

Powoli do przodu

ale jak zwykle wszystko na wariackich papierach. Jeszcze dużo spraw do załatwienia przede mną, ale bilet do Paryża już dzisiaj kupiłem. Oby nic nie wypadło, tfu, tfu...

Za pracę poprawkową dostałem 10/20 - uff, wystarczy.
Nowy wyciąg ocen moja ulubiona sekretarka już sporządza.

18 września.
Byłem dzisiaj w Poznaniu. Na uczelni. Oczywiście pani, u której chciałem zaliczyć literaturę najnowszą nie pojawiła się jeszcze na dyżurze.
W przyszły tygodniu muszę wszystko pozałatwiać, bo 30 wyjeżdżam.
Nie wiem co powiedzieć promotorowi - podobno najlepiej prawdę.
W poniedziałek będę jeszcze szturmował pokój pani prodziekan.
Ehh.

sobota, 6 września 2008

Wieczór kawalerski

Wieczór przeżyłem. Więcej nic napisać nie mogę. Robienie zdjęć było zabronione. Opowiadać o tym co się działo też mi nie wolno.
Chłopaki, wiedzcie jedno - tego, że mnie "zgubiliście" na chwilę, to Wam chyba nie wybaczę ;P
No i pilnujcie mnie w najbliższą sobotę ;)

piątek, 5 września 2008

Bibblioteka - to jest to!

Moja ulubiona filia Biblioteki Raczyńskich.
Aż trudno uwierzyć, że ta zabawka jest dla dzieci w wieku do lat dwóch - to wcale nie jest łatwe! Przynajmniej książki na półkach są w sam raz dla mnie.Aha, przy okazji chciałem wspomnieć, że dzisiaj jest wieczór kawalerski mojego ulubionego Czarnucha. Będzie się działo. Oby tylko pozytywnie. Może zaprosili Clarę Morgane - panią, o której marzy połowa Francuzów (druga połowa o Justinie z Timberlake). S ławę zdobyła pozując nago do kalendarzy (przynajmniej takie materiały z nią udało mi się znaleźć kiedyś w sieci). Jak widać, teraz próbuje sił w innej gałęzi show-biznesu.

środa, 3 września 2008

3 września

Przedpołudniowy pociąg osobowy z byłego wojewódzkiego miasta do jednej z hipotetycznych historycznych stolic Polski. Jeszcze lato, ale już jesień się czai za drzewami, w cieniu drzew. Babie lato podstępnie oplata przechodniów. Przecierają ręką twarze i idą dalej. Z torbami, zakupami, spoconymi, bo gorąco. Jeszcze lato. A przynajmniej termometr wskazuje lato. Ale on nie czuje nosem powietrza, nie widzi oczami trawy, liści, pajęczyn.
Pociąg pożegnał miasto. Jedzie między polami, przez jakieś Cieniny i Wólki. Przestało pachnieć latem. Śmierdzi. Obornik rozrzucony na polach czeka na przyoranie. Niech czeka.
Kiedy byłem mały inaczej pachniało. Jesień pachniała palonymi łętami na polach. Tak kończyły się wykopki - niezawodny znak, że to już jesień. Dzisiaj wszystko się pozmieniało. Jesień już nie ta, zima, wiosna i lato też już nie takie jak kiedyś.
Próbuję czytać. Powieść prawie współczesna. W końcu. W końcu, po wielu latach czytania literatury, której już nikt normalny nie czyta. Książka nasiąknięta nieco alkoholem. Trochę w Wiśle, a trochę w Krakowie. Wiecie o kogo chodzi.
Trudno czytać. Dwa miejsca dalej siedzi robotnik (budowlany, buduje chyba bazylikę w L. - drugą największą bazylikę w Europie po bazylice św. Piotra), pije okocim i podrywa studentkę. - Kiedy mu się znudzi - myślę. - Może do W. (miasto powiatowe, w połowie drogi między byłym miastem wojewódzkim a hipotetyczną historyczną stolicą Polski - dalej zwane hhsP)? Ludzie w wagonie podsłuchują. Ja też. Nic ciekawego. Dziewczynie nie daje spokoju. Jest nachalny, namolny. Jemu pewnie wydaje się, że jest zabawny. Na szczęście nieagresywny. Ale dziewczyna ma dzisiaj pecha.
Czytam.
Po drugiej stronie wagonu, po słonecznej stronie wagonu (usiadłem w cienistej), po przekątnej od mojego miejsca, siedzi pięciosobowa (trzypokoleniowa?) rodzina. W siedzeniach na wprost moich leżą ich walizki. Chyba z pięć. Podsłuchuję. A właściwie nawet nie. Mówią głośno i samo mi się w ucho gniecie. Lecą na Wyspy. Może z hhsP? Dlaczego znów nie ma tanich połączeń lotniczych hhsP - Stolica Mody/Miasto Światła? Tłuc się trzeba na inne lotniska w kraju albo autobusem. Wolę autobus - nie ma ograniczeń bagażowych, a dopłaty są o wiele niższe (i nigdy jeszcze nie dopłacałem).
Czytam. Osiemdziesiąt stron.
Dojeżdżamy do hhsP. Modernizacja węzła kolejowego. Pociąg zwalnia i wlecze się. Przejeżdża rzekę. Rzekę, którą znam od zawsze, ale z innego miejsca. Z zupełnie innej okolicy.
Stacja z przyrostkiem (?) pochodzącym od nazwy rzemiosła - "wyprawców" skór.
W końcu hhsP Główny. A koleś przez dwie godziny ją męczył. Jeszcze teraz chce pokazać jaki jest z niego dżentelmen i za wszelką cenę chce nieść dziewczynie torbę. Na peronie spotykam kumpla, z którym się umówiłem wczoraj. Pokazuję mu tę parę i opowiadam jej niefart. Niefart. Może reszta dnia będzie lepsza. I dla niej, i dla niego.