niedziela, 29 czerwca 2008

Jak słodko

W sobotę rundka rowerem dookoła Poznania. Wieczorem do rodziców (mistrzostwo świata - na PKP pojechałem bez pieniędzy - dobrze, że jest komórka). Wieczorem byłem u rodziców, a w niedzielę rano zawiozłem ich na "zaduszki" do Rajska koło Kalisza.

Tak wyglądają czerwcowe "zaduszki" w Rajsku
A tak truskawki na działce rodziców. Wielkie może nie są, ale za to słodkie i soczyste (ale to już zdjęcie z poniedziałku lub wtorku)

piątek, 27 czerwca 2008

"Róża czerwono, biało kwitnie bez..."

czyli motyw przewodni powrotu do Polski. W autobusie oglądaliśmy Przygody Franka Dolasa, czyli jak rozpętałem drugą wojnę światową. Nie puścili tylko części 2, kiedy był w Legii Cudzoziemskiej. Człowiek to zna na pamięć, ale nadal śmieszy.
Jak rozpętałem II wojnę światową - Róża czerwona v1(2)

Już siedzę w Poznaniu, doczłapałem. W Paryżu zrobiłem megaakcję z odjazdem, a potem mistrzostwo świata w transporcie publicznym. Może później napiszę więcej i wstawię zdjęcia (ale najpierw musi mi się udać podłączyć mój laptok do sieci przewodowej). Teraz czekam na Menela Spokojnego, który poszedł do lekarza, a w drodze powrotnej kupi Lechy Premium i będziemy świętowali mój powrót na kanapie u niego na balkonie.

Piękne przywitanie. Choinka przed blokiem przystrojona jak na BN
Zrobiło się również zielono. Najpierw z Menelem Spokojnym rozpracowaliśmy po trzy piwa (a podobno dżentelmeni nie piją przed południem - bujda!)
A potem, późnym popołudniem jeszcze z imć Radosławem po dwa Lechy na Cytadeli. A co lepsze, wieczór się dopiero zaczyna i jeszcze z jedną białogłową pewnie będę dzisiaj pił.

Bilans dnia: Żubr, Lech, Tyskie, Lech, Lech, Heineken i Lech.
Do domu wróciłem o 3h00.

czwartek, 26 czerwca 2008

"W drogę"

Jeszcze się pakuję. Nie wiem jak dam radę to wszystko dotaszczyć na Place de la Concorde. Będę
musiał. Chyba rano umyję kuchenkę, podłogę i łazienkę, bo teraz już nie mam siły.

Czewone Gitary (trochę tylko to "żegnajcie chłopcy" nie pasuje)
Czerwone Gitary - W drogę


Następny post mam nadzieje, że będzie już napisany z Poznania. Jest jeszcze ten mały problem, że brat będzie w pracy, a ja nie mam jak odzyskać klucza od mieszkania.

Pożegnanie (na zdjęciu Ola, Vanessa i Che)
Przygotowania do przejęcia przewodnictwa w UE przez Francję (podejrzewam, że dekoracje zostaną do 14 lipca)
Górniczy krajobraz między Lens i Lille

środa, 25 czerwca 2008

"Szczęśliwej drogi już czas"

czyli pożegnań ciąg dalszy.

W trakcie oglądania zdjęć niech Wam towarzyszy Ryszard Rynkowski
Ryszard Rynkowski - Szczesliwej drogi juz czas

Tym razem z M.B. i E.Z.
Panienki z okienka:) Prawda, piwo średnie. Może następny będzie złoty Lech?

Ogród przed ratuszem w Paryżu. Ta wieża w tle to katedra Notre Dame.
- Ja tego aktora skądś znam... Czy on czasem w najnowszym Bondzie nie wystąpi?
- Ładne mam ramionko, prawda?
Prawda.
- Coś mi ręce latają...
Ja z dwiema połówkami.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

"Ta ostatnia niedziela..."

spędzona z Loureedem. Dziękuję za towarzystwo, za pomoc w wykończeniu dziesięciu braci Kronenbourgów, za kilka udanych i mniej udanych zdjęć, za siedzenie na ławce przed Instytutem Węgierskim, za greka, za niepójście na Eldorado. Do zobaczenia.

Muzycznie niech Wam towarzyszy (wiem, wiem, powinienem Mieczysława Fogga wstawić. Mam nadzieję, że to nie będzie "na wieczny czas")
Piotr Fronczewski - To ostatnia niedziela

Początek. Nad Sekwaną, Ile de la Cité, zachodni cypel.
Każdy ma prawo do chwili słabości. Czy ktoś wie o co chodzi na tym zdjęciu?
Ale wiało! Widzisz Loureed, nie muszę Cię pikselizować. Wiatr to za mnie zrobił.
A teraz mała sesja dla mojego drugiego ja (tego narcystyczno-egocentrycznego).
To może mniej udane, ale fajny efekt z lustrem wody.
To już koniec. Metro Saint Sulpice.
No dobrze, może i jestem wytrawnym piechurem, ale auto-stopem też nie pogardzę.

niedziela, 22 czerwca 2008

Muzyczna podróż...

czyli Fête de la Musique w Paryżu.

Miejsce: Plac z fontanną (nigdy nie zapamiętam jak się nazywa!), tuż obok Les Halles. Indianie (wyglądali na oryginalnych;)), muzyka indiańska uwspółcześniona. Ich muzyka wzbudziła we mnie wielką chęć, a może nawet potrzebę podróży. Dalekiej i samotnej.


Gdzieś w okolicach, koło boulevarde de Sébastopol. Pochodzenie: mogę tylko zgadywać - Wietnam, Korea lub okolice?


Technika tych panów polegała na wciągnięciu publiczności do muzykowania. Widzowie mogli wziąć tekst i śpiewać razem z nimi. Kilka osób się włączyło do zabawy. Ja nie mogłem - głosu to ja za grosz nie mam.


Chórek. Chyba jakiś chrześcijański. Koło Passage de l'Horloge à Automates.


"Górniczo-hutnicza orkiestra dęta
robi nam pa-pa-ra-pa, robi nam pa-pa-ra-pa"
Tylko mi mignęli. Nie wiem ani co, ani gdzie grali.


Kolejni muzykanci. Rue de Picardie.


Moi faworyci. Niewątpliwie najgłośniejszy zespół bez wspomagania elektrycznego. Około 60 osób waliło bez opamiętania (pod wodzą dwóch dyrygentów) w bębny. Czad! Rue de Bretagne.




Bywało także skromniej. Ci młodzieńcy grali na skrzyżowaniu rue de Bretagne i rue de Turenne.


Minimalzm zupełny. Nawet perkusista się zgubił. Za to pamiętam jaką piosenkę ten pan śpiewał - The Alabama song.
Z dedykacją dla Loureeda, Patriksa i Kazika Staszewskiego (a co!).

Też skromnie, ale zabawnie. Piosenka od relacjach damsko-męskich. Nie pamiętam ulicy. Kierowałem się moim doskonałym zmysłem orientacji w terenie.


Również minimalistycznie i bardzo etnicznie. Szkocja?


Tutaj przynajmniej widać na jakiej ulicy byłem :)


Place de la Bastille. Brazylia!


Dziedziniec Palais Royal. Tutaj spotkałem się z dziewczynami i wkrótce wyruszyliśmy na poszukiwanie piwa (co nie było rzeczą łatwą).

Ta grupa śpiewała standardy rockowe. Gdy przechodziliśmy, zaczęli śpiewać Roxanne. Wysłuchaliśmy do końca. Miejsce: zachodni cypel Ile Saint Louis.


Tłum zgromadzony przy Quai de Montebello (po przeciwnej stronie Sekwany jest katedra Notre Dame). Kiedy przechodziłem, grupa wykonywała akurat kawałek I was made for loving you. Trochę uzurpuję sobie prawo do dedykowania - ze specjalną dedykacją od Menela Spokojnego dla Menelki. I dla Was obojga, od Menela Machającego Rękoma.

Plac Saint Michel i fontanna tegoż świętego. Teraz zrozumiałem, dlaczego dziewczyny tak uparcie chciały iść tutaj, mimo że już byliśmy niedaleko Bastylii (na którą początkowo zmierzaliśmy z Palais Royal).


Nawet o stylowe czerwone oświetlenie się postarali. Potem zaczęli rzucać puszkami po piwie (w obydwie strony) i chlapać wodą na ludzi (z dolnej niecki).


No proszę! Karl Lagerfeld wziął udział w szczytnej akcji na rzecz bezpieczeństwa drogowego. Napis na billboardzie brzmi: "To jest żółte, to jest ohydne, to do niczego nie pasuje, ale to może ocalić wam życie". Brawa.


Wycieczka (te dwie panie z przodu), którą przeciągnąłem wczoraj wzdłuż i wszerz przez Paryż.

czwartek, 19 czerwca 2008

Pies i ja

Próbowałem sam narysować, ale jeszcze nie bardzo mi szło. Więc znalazłem psa w internecie, potem zdjęcie oczyściłem w GIMP-ie, a na koniec zwektoryzowałem i poprawiłem w Inkscapie. Przede wszystkim prawe oko mu poprawiłem (z naszego punktu widzenia lewe).Pies, którego kiedyś miałem, był trochę podobny do tego. (Przede wszystkim też był czarno-biały).
I jeszcze dowcip dnia:
Test na to kto jest lepszym przyjacielem: żona czy pies.
Zamknij oboje w bagażniku, po godzinie otwórz i zobacz kto się będzie cieszył, że Cię znowu widzi.


środa, 18 czerwca 2008

Szybki motylek

Rysunek powstał na zamówienie pewnej pani :) Czy ta pani jest równie szybka jak ten motylek? Tak zupełnie na szybko. W ciągu 10 minut może. Dlatego wybaczcie jego niedoskonałość.

Pani jest szybka. Już mi nadesłała odpowiedź na motylka. Oto ona:Autorem powyższego rysunku jest Motylek. Nie ma co, zaszalała w MS Paint :]
Powyższy rysunek to chyba wolna wariacja na temat apostrofy z Pana Tadeusza. W wersji uwspółcześnionej. Taka smsowa wersja P.T.: "I love Litwa:]"

Zaczynają napływać oceny

Pierwszą, którą dostałem była ocena z marketingu. Dostałem 11,5/20. Rewelacji nie było, ale OK.
Dzisiaj przysłano mi notę ewaluacyjną z PAO (czyli DTP).
Nadal czekam na ocenę z obrony. Muszę także wysłać zadanie z PAO Web. Najtrudniej będzie z niezaliczonymi zajęciami z semestru zimowego. Eh :/

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Napięty weekend

Piątek - wieczorek z dziewczynami z grupy (świętowanie, być może przedwczesne, obrony).
Sobota - urodziny Alessandro. Włocha, a Włosi jak powszechnie wiadomo robią najgrubsze imprezy. Tym razem też tak było. Oczywiście sąsiedzi przychodzili przez całą noc, bo za głośno było, policja to przyjechała prawie na samym początku imprezy. Na koniec była jakaś burda (nie wiem dokładnie co, ale jakiś koleś podobno wypłacił w twarz sąsiadce, która przyszła uciszać, a było to już ok. 5h00).

Stefano i Alessandro mieszkali w akademiku w Torcy. Potem wynajęli mieszkanie w Paryżu i się przeprowadzili. Byłem u nich na parapetówce w kwietniu jeszcze. A teraz, za pośrednictwem Facebook.com dostałem zaproszenie na urodziny.
A potem już nie bardzo mi się chciało pstrykać zdjęć (tzn. jest kilka, ale nie są zbyt udane). Więc kilka fotek z rannego powrotu. Przy plakacie reklamującym nowy film. Prawda, Belg ze mnie pełną grzywką (à la Tintin).
Enrico, brat Alessandro i mój sąsiad przez ścianę. Zmęczył się chłopak bardzo. Po prawej Isabel, Hiszpanka. Też się dziewczyna zmęczyła :)
Na szczęście Vanessa (Wenezuelka) jest jeszcze (a może już?) pełna życia. Ma nawet siłę, aby trochę tańczyć w rerze.
A tu już w naszym pięknym Torcy, na placyku między dworcem a akademikiem. W tym miejscu zimą stała choinka, a teraz takie kubły ocynkowane z kwiatami ustawili. Na tym zdjęciu widać, że już najwyższy czas, abym poszedł do fryzjera :)

A tu już niedziela wieczorem. Na plackach ziemniaczanych (pychota, zwłaszcza dwa sosy przygotowane do tych placków) w Cergy (miejscowość zupełnie po drugiej stronie Paryża). Panowie siedzą, piją piwo, Żubrówkę i dyskutują, a kobiety "przy garach" ;) Ale płeć brzydka też się przyczyniła do placków - Damien i kolega tarli cebulę, a ja na koniec pozmywałem wszystko.