niedziela, 4 maja 2008

Pracowity...

był ostatni tydzień i weekend.

Od niedzieli do soboty przeżyłem cudowne nawiedzenie przez rodzicielkę moją. W dzień starałem się jej pokazać trochę miasto, a w nocy próbowałem pisać mój raport ze stażu. Ani jedno, ani drugie nie za bardzo mi szło. Pierwsze ze względu na późne wstawanie i niepogodę, a drugie ze względu na brak chęci i czego tam jeszcze.

W sobotę (3 maja) odprowadziłem ją na autobus do Polski. Potem poczekałem na koleżankę M., która godzinę później odprawiała swoją mamę i brata do Polski. Kiedyś się pozbyliśmy "rodzin", przemaszerowaliśmy przez ogrody Tuileries aż do Ile St. Louis na najlepsze lody w mieście (uwaga - mała reklama: Bertillon a może Berthillon). A potem przez Dzielnicę Łacińską korzystać ze słońca w Ogrodach Luksemburskich.

Potem pojechałem szybko do domu, odświeżyć się, przebrać, wziąć małe co nieco do przepłukania gardła i na poker (uwaga - trzecie podejście) do A. i E. Jak mówi stare przysłowie pszczół: Do trzech razy sztuka. Tym razem udało nam się zagrać.

Vocabulaire - Słownictwo:
- une paire - jedna para,
- deux paires - dwie pary,
(ok, to było proste, teraz schody)
- brelau - trzy takie same karty,
- suite - 5 kolejnych kart
- couleur - kolor, 5 kart tego samego koloru,
- full - trzy takie same karty + jedna para,
- carré - cztery takie same karty,
- quinte flush - pięć kolejnych kart tego samego koloru,
- quinte flush royale - pięć kolejnych kart (od asa) tego samego koloru.

Wygrała E.Z. A podobno, kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości. Niekoniecznie ;)

W niedzielę byłem zaproszony na obiad, z którego to zaproszenia oczywiście skorzystałem.

Niestety muszę się przyznać bez bicia, że przez weekend nic nie zrobiłem pożytecznego (oprócz prania). Będę cierpiał za lenistwo. Gdyby lenistwo bolało...

A taki pracowity byłem kiedyś...

Brak komentarzy: