czwartek, 29 stycznia 2009

Od weekendu...

... do weekendu. Tak teraz mniej więcej wygląda moje życie.
Na stażu niezły zapieprz, już nawet nie zapisuję w organizerze co mam zrobić i na kiedy, bo wszystko jest "na zaraz". A powinienem to robić, bo potem, przy raporcie się zupełnie pogubię.

OK. Teraz nadrobię zaległości. W poprzedni tydzień prawie cały czas padało, więc na piątek przewidziałem imprezę w Cergy (a dokładniej w Pontoise) zamiast Paris Rando Velo. Nie żałuję, wyjście było prima sort (dzięki Marta, Aga, Magda i Monika). Zdjęcie
Wróciłem o 5h40, trochę chciałem się jeszcze przespać przed wizytą w BNF-ie z responsable de formation. Ale się nie udało, zaspałem, na miejsce dotarłem 40 minut później, responsable się wkurzyła i mi dość ostrego mejla wystosowała. "Punktualność jest niezbędną zaletą" :/ Ostatecznie wystawę poświeconą książkom dla dzieci i młodzieży zwiedziłem sam.

A wieczorem z Bo', Agnieszkami i Limerykiem i Benjaminem poszliśmy na imprezę do Domu Norwegii. Pomijając to, że czekaliśmy (i zmarzliśmy) na wejście 40 minut, że w środku sprzedawali najtańsze piwo w puszkach (Konigsbacher, jakieś 32 centymy za pół litra), to impreza była świetna. No i niezapomniany tekst o rozkładzie metra w pokoju Bo', a także wspólny taniec kolegów wymienionych wyżej;) Zdjęcie: w oczekiwaniu na wejście.
Niedziela, czilautowo, dochodzenie do siebie, początki przeziębienia, zwiedzanie wystawy zdjęć fotografów amerykańskich z lat 60. i 70. XX wieku (Seventies. Le choc de la photographie americaine). A wieczorem w CineClub film Fur o jednej z fotografek, której zdjęcia widziałem na wystawie. Jaki zbieg okoliczności!
Jeszcze są zdjęcia z niedzieli, ale na karcie, a nie chce mi się sięgać po plecak (leżę chory w łóżku).

A teraz muszę mimo wszystko wstać, spakować się, bo jutro prosto z pracy jadę na dworzec i śmigam na weekend do Lyonu. Miałem nadzieję, że wyzdrowieję, ale nie udało się. Więcej może w poniedziałek. Cześć.

Brak komentarzy: