poniedziałek, 13 października 2008

Początek zajęć

Z akademika wyruszyłem o 11h50. W Champs sur Marne byłem o 12h40, ale oczywiście nie byłem niczego załatwić, wszystko pozamykane, wszyscy wsuwają swoje launche. Nie pozostało mi nic innego, jak uczynić to samo. Cóż, jak mówi stare przysłowie pszczół: "Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak one" (czy jakoś tak). Zajęcia miałem zacząć od 14h15. Kupiłem więc formule midi pizza (czyli pół pizzy, puszka napoju i deser) za 5 euro, znalazłem kąt spokojny z ławką, zasiadłem i zajadłem.

O 13h55 ruszyłem w kierunku uczelni. Najpierw spotkałem Hélène. Właściwie, to najpierw, bo jeszcze na stacji RER Les Halles, na peronie spotkałem Virginie, która jest z Lille, ale mieszka w akademiku w kampusie przy uczelni. Potem się zaczęli powoli schodzić inni, a właściwie inne, bo jedynym "innym" jestem ja. O 14h30 zaproponowalem, żebyśmy już sobie poszli - dla mnie kwadrans akademicki już minął. Po następnych piętnastu minutach (a może to już nawet było o 15h00) stwierdziliśmy, że trzeba iść do sekretarki Fatimy zapytać się co jest grane. Poszliśmy. Tzn. ja się akurat "wiozłem" autem z Céline :D

W budynku Copernic, wstąpiłem do biura współpracy międzynarodowej, żeby się przywitać i powiedzieć, że ze stypendium wszystko jest na najlepszej drodze.
Sekretarka nie bardzo wiedziała co jest grane. W ogóle jest jeszcze totalny bałagan. Miała nam przysłać plan zajęć później. I przysłała. Pracuje do 17h30, a plan chyba przysłała o 18h40. Aż mi jej żal.
Skorzystałem z okazji, że jestem w bud. Copernic i wyjąłem pochette, żeby się zapisać. Rendez-vous mam dopiero 21 października.

Potem powiedzieliśmy sobie "Do jutra" i poszliśmy każdy w swoją stronę. Poszedłem jeszcze do banku, bo chciałem podać nowy adres, ale bank oczywiście w poniedziałek jest zamknięty. No to już poszedłem na RER-a. Pojechałem na Charles de Gaulle Etoile. Tutaj jest jeden ze sklepów Decathlonu. Kupiłem kask, u-locka od Trelocka i stalową skręcaną linkę (na tylne i przednie koło), odblaskową opaskę na nogawkę i torebkę podsiodłową. No, trochę kaski znów poszło. Ale mam nadzieję, że jutro będzie już rower do odebrania, bo akurat "wypadły" wszystkie zajęcia - wykładowcy jakoś się nie mogą zorganizować, i będę miał czas, aby go odebrać, a może nawet i oznakować (marquage anti-vol).
Kupiłem kask BELL Ukon. Chyba jednak wolę mój poprzedni kask MET. Był odrobinę lżejszy i miał poręczniejszy system zapinania. BELL ma daszek i ogólnie jest chyba trochę większy. Ale cóż - nie chciało mi się przywieźć starego (tzn. chciało, ale odpuściłem sobie jak zobaczyłem ile gratów zabieram). Mam nadzieję, że nie będę musiał sprawdzać skuteczności Bella.

2 komentarze:

Katie pisze...

hmm czy to oby na pewno Francja? Bo opis idealnie pasuje do jakiegoś śródziemnomorskiego kraju ;)

biazol pisze...

Na pewno, na pewno. Cóż, wszyscy się wywodzimy z kultury śródziemnomorskiej.