środa, 15 października 2008

A w stolicy...

... pochmurno, pada, szaro. Wybrałem się o 17h00 na rower. Z okna akademika nie było widać mżawki. Chciałem jechać do Lasku Bulońskiego. Przejechałem na drugą stronę Sekwany, ale wtedy zmieniłem zdanie. Wzdłuż jej brzegów ruszyłem na północ. Dojechałem do wieży Eiffela, kontynuowałem wzdłuż Sekwany i dojechałem do Senatu. Tutaj skręciłem w bulwar Saint Germain. Dojechałem do metra Sevrès-Babylone, a ponieważ znajdowałem się niedaleko mieszkania Loureeda, więc wyjąłem komórkę, aby do niego zadzwonić. Zdziwiłem się bardzo, gdy ujrzałem, że mam nieodebraną rozmowę sprzed 15 minut. Kto dzwonił? Loureed. Oddzwoniłem i za pięć minut się spotkaliśmy pod jego mieszkaniem. Poszliśmy na St. Michel, gdzie szperaliśmy wśród używanych książek, CD i DVD. I nawet coś kupiłem.

Tak wyglądała dzisiaj wieża

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cwaniak nie masz się za dobrze?