wtorek, 10 listopada 2009

Latające burki

czyli o polactwie i nie tylko.

Zamierzałem zrobić już to dawno, ale zawsze się przeciągało, bo albo pogoda nie taka, albo coś do zrobienia było. Dzisiaj w samo południe, mimo mglistej pogody i braku słońca, zebrałem się i ruszyłem rowerem do Szwajcarii i Hiszpanii.
Dojechałem do kilku domów, ale bez żadnych oznaczeń. Pani, która kręciła się po podwórku powiedziała mi, że jesteśmy w Szwajcarii, która kiedyś nazywała się Hiszpanią (a może odwrotnie?). Nie mam zdjęcia znaków z nazwą miejscowości, ponieważ ich nie było. Mam za to inne.Poza tymi śmieciami, których było znacznie więcej (był też "składzik" zużytych opon), chciałem napisać o psach, które biegają na wolności. I nie mam na myśli zdziczałych, bezpańskich psów, ale psy, które biegają w okolicach domostw - i to w tak niewielkiej odległości, że nie można ich zlikwidować (myśliwi mają takie prawo, ale nie pamiętam czy chodzi o 150 metrów czy więcej).
Biłem dzisiaj rekord prędkości uciekając przed takim rudym kundlem, który w kłębie sięgał mi do kolan. Żałowałem, że nie miałem żadnej pałki albo gazu pieprzowego. Poza tym zaskoczył mnie tym, że był w stanie biec za rowerem, który jechał 48km/h!
W sumie przejechałem 52 kilometry.

Brak komentarzy: