Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomniena. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomniena. Pokaż wszystkie posty
piątek, 27 listopada 2009
czwartek, 12 listopada 2009
Moje licealne miasto
czyli Jarocin.
Pojawiłem się w nim pierwszy raz od 3 lat (tak mi się wydaje, spotkanie klasowe w 2006 roku, porobiłem się;)). Trochę się zmieniło, ale w sumie niewiele. Przede wszystkim zmieniło się w moim wyobrażeniu. W ciągu czterdziestu minut przeszedłem je dwa razy wzdłuż i wszerz. Sprawdziłem czy istnieją jeszcze bary, do których uczęszczałem dziesięć lat temu. Większość istnieje. Nie wiem jakie teraz są w środku, bo nie wstępowałem. Raz, że byłem kierowcą, a dwa, że nie ma teraz tego towarzystwa, z którym spędzałem tam czas (i tu przy okazji pozdrawiam ekipę, z którą przesiedziałem pierwszą i drugą klasę w 10,5 oraz ekipę, z którą przesiedziałem czwartą klasę w Diabliku).
Żeby dostać się do miasta, trzeba przejść przez ten most nad torami (można również po torach, ale ryzykuje się mandat od sokistów). Most ten można zobaczyć w jednym z filmów o jarocińskim festiwalu.
Możemy wstąpić na pierwsze piwo lub pitę z surówką (dawno temu zwaną przez nas "pipą z gnojem"). Kiedyś Max znajdował się tylko w budynku po prawej. Teraz widzę, że przejął również kiosk, w którym mieściła się kolektura Totalizatora Sportowego, a także jeden budynek dalej (w prawo).
PKS Jarocin. To tutaj przez cztery lata wsiadałem/wysiadałem do/z starego i śmierdzącego autobusu, aby udać się do szkoły/domu. Ten pan zaznaczony na czerwono znany mi jest z widzenia, tzn. 10 lat temu też jeździł pekaesem.
Dom Kultury w Jarocinie. Widzę (chyba wtedy jeszcze tak się nie nazywał), że placyk przed nim został nazwany na cześć imprez, z której Jarocin słynie. I dobrze.
Dziś Stajenka, a za moich czasów bar (pub?) Relaks, choć przez nas i tak zwany był "dziesięć i pół" (czy ktoś jeszcze pamięta to piwo?). W tym lokalu spędzałem większość wolnego czasu w pierwszej i drugiej klasie. Piwo i zrzutki na frytki :)
Ratusz na rynku
Bar Diablik - nazwa bez zmian. W nim spędzałem wolny czas w czwartej klasie. Szklane blaty stolików i sympatyczna obsługa. Miejscówka najczęściej przy oknie, żeby można obserwować dziewczyny na rynku ;)
Pub Chicken - nazwa bez zmian. W nim też od czasu do czasu bywałem. Położony na uboczu, nie tak daleko od szkoły. Ale jakoś specjalnie zadomowiony w nim nie byłem.
Obecnie Pub Jackpot, a za moich czasów Bar pod 13 (nr domu). Mój pierwszy jarociński bar i pierwsze piwo w tym mieście, jeszcze na nielegalu, bo wypite zaraz po egzaminie wstępnym (albo poznaniu wyników egzaminu?). Ogólnie niezła melina, powietrze od dymu gęste. W barze można było kupić papierosy na sztuki, a także (choć nie jestem na 100% pewien), tanie wino na szklanki (a może to w Róży było?).
Może zastanawiacie się, gdzie spędzałem wolny czas w trzeciej klasie? Otóż w trzeciej klasie miałem tak plan lekcji dopasowany, że przyjeżdżałem prosto na lekcje, a po ich zakończeniu szedłem na dworzec PKS i wracałem do domu. Nie znaczy to oczywiście, że piwa nie było. Było, a jakże.
Pojawiłem się w nim pierwszy raz od 3 lat (tak mi się wydaje, spotkanie klasowe w 2006 roku, porobiłem się;)). Trochę się zmieniło, ale w sumie niewiele. Przede wszystkim zmieniło się w moim wyobrażeniu. W ciągu czterdziestu minut przeszedłem je dwa razy wzdłuż i wszerz. Sprawdziłem czy istnieją jeszcze bary, do których uczęszczałem dziesięć lat temu. Większość istnieje. Nie wiem jakie teraz są w środku, bo nie wstępowałem. Raz, że byłem kierowcą, a dwa, że nie ma teraz tego towarzystwa, z którym spędzałem tam czas (i tu przy okazji pozdrawiam ekipę, z którą przesiedziałem pierwszą i drugą klasę w 10,5 oraz ekipę, z którą przesiedziałem czwartą klasę w Diabliku).
Dworzec kolejowy w Jarocinie. Jeden z ładniejszych jakie znam.
Etykiety:
Europa,
obrazki,
piwo,
podróż,
Polska,
Wielkopolska,
wspomniena
wtorek, 10 listopada 2009
R1
Kiedy byłem młodym romantykiem, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego dziewczyny wolą chamów i prostaków.
Dziś, kiedy sam jestem chamem i prostakiem, nadal nie potrafię tego zrozumieć.
Dziś, kiedy sam jestem chamem i prostakiem, nadal nie potrafię tego zrozumieć.
czwartek, 1 października 2009
Vila-Matas cytuje Hemingwaya, ale jak to w powieści bywa (chociaż on nazywa swoją powieść "wykładem") nie ma przypisów, więc nie wiem skąd pochodzi ten cytat:
"Paryż nigdy nie ma końca i każdy, kto w nim mieszkał, ma inne wspomnienia. (...) Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. I taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi". [s. 28]
"Paryż nigdy nie ma końca i każdy, kto w nim mieszkał, ma inne wspomnienia. (...) Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. I taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi". [s. 28]
czwartek, 24 września 2009
Kasztany
A pojawienie się kasztanów zwiastuje nadejście jesieni. W tym roku, pierwszy raz od dawna, pochyliłem się i podniosłem kilka okazów. Mam wrażenie, że są znacznie mniejsze niż kilkanaście lat temu, kiedy byłem młodym szczunem. I teraz zastanawiam się, czy to tylko wrażenie, czy też może jest to fakt niezaprzeczalny? Niestety, nie zachowałem w celach porównawczych żadnego kasztana z czasów mojej młodości. A nawet gdybym to zrobił, dziś byłby małym, wysuszonym kasztankiem.
Jeszcze teraz leży przede mną na biurku kilka kasztanów z niedzielnego wyjazdu na Dziewiczą Górę. Patrzę na nie i jestem przekonany, że są mniejsze. A może to ułomna ludzka pamięć płata mi figla? A może wtedy miałem dłoń znacznie mniejszą i to wszystko w porównaniu z obecną moją dłonią wygląda na takie małe?
Jeszcze teraz leży przede mną na biurku kilka kasztanów z niedzielnego wyjazdu na Dziewiczą Górę. Patrzę na nie i jestem przekonany, że są mniejsze. A może to ułomna ludzka pamięć płata mi figla? A może wtedy miałem dłoń znacznie mniejszą i to wszystko w porównaniu z obecną moją dłonią wygląda na takie małe?
środa, 23 września 2009
"Wszystko ma swój koniec, pomyślałem."
"Wszystko, oprócz Paryża, mówię sobie dzisiaj. Wszystko się kończy, oprócz Paryża, który nigdy nie ma końca, towarzyszy mi zawsze, prześladuje mnie, oznacza moją młodość. Gdziekolwiek jadę, jedzie razem ze mną, jest świętem, które idzie za mną trop w trop. Prędzej skończy się lato, które kiedyś się skończy. Prędzej zawali się świat, który kiedyś się zawali. Ale moja młodość, ale Paryż, nigdy nie będzie mieć końca. Groza"
[Enrique Vila-Matas, Paryż nigdy nie ma końca, Warszawa 2007, s. 15]
Właśnie zacząłem czytać. Być może jeszcze pojawią się tutaj cytaty z tej książki.
[Enrique Vila-Matas, Paryż nigdy nie ma końca, Warszawa 2007, s. 15]
Właśnie zacząłem czytać. Być może jeszcze pojawią się tutaj cytaty z tej książki.
piątek, 7 sierpnia 2009
Znów dużo pracy
Jestem już ósmy miesiąc na stażu w Nathanie. Kurczaki, przykro będzie ich opuścić.
Na zdjęciu przedwczorajszy piknik w parku CIUP-u.
Na razie nie mam czasu przepisać reszty "wspomnień" z Bretanii, ale obiecuję, że to nastąpi.
Poza tym staram się również przyzwyczaić do myśli, że niedługo wracam do Polski...
poniedziałek, 15 czerwca 2009
Mów mi Ed!
Teraz to naprawdę pojechali po bandzie w Nathanie (a właściwie w Services Generaux w Sejer).
Historia mojego badge'a wygląda mniej więcej tak:
1) styczeń - luty 2008 - napis Stanislas Kowalski
2) styczeń - maj 2009 - Stanislaw Kovalski
Historia mojego badge'a wygląda mniej więcej tak:
1) styczeń - luty 2008 - napis Stanislas Kowalski
2) styczeń - maj 2009 - Stanislaw Kovalski
piątek, 29 maja 2009
niedziela, 26 kwietnia 2009
niedziela, 8 lutego 2009
A miał być...
leniwy weekend. I częściowo plan się udał. W piątek nie pojechałem na Paris Rando Velo, jeszcze nie czułem się wystarczająco zdrowy. W sobotę chciałem załapać się na soldy, ale nie udało się. Wstałem późno, poszedłem z Julią na zakupy do Lidla, a potem jeszcze pranie zrobiłem. Padał śnieg i było zimno. Pogoda kinowa, więc wieczorem obejrzałem Myszy i ludzie wg powieści Johna Steinbecka. Świetny film. Polecam.
W niedzielę też wstałem też późno. Po 12h00. Ale jakoś tak 3 st. powyżej zera mnie nie zniechęciły, ubrałem się, wydrukowałem mapę z maps.google.com, wyprowadziłem rower i pojechałem do Wersalu.
Długi podjazd tuż za Paryżem. Trochę podjechałem, ale potem prowadziłem. Nie mam jeszcze kondycji.
Po 20 km w końcu dojechałem. Jestem, rozgrzewam akumulatorki od aparatu, ustawiam na 10 sek. Pozycja! Shot! A w tle pałac, niestety główną część zasłoniła ta czarna parka.
Potem zrobiłem rundkę po okolicy.
Do parku z pałacykiem Trianon nie wpuszczali na rowerach (200 lat wpadłbym tam z polskimi szwoleżerami i byśmy im pokazali, kto rządzi!), więc znów przedefilowałem przed pałacem i wyjechałem po południowej stronie. A tam jest taki stawo-basen. Trochę wspomnień się z nim wiąże.
W prawdzie przed sam pałac jest ode mnie 18 km, ale dzień zamknąłem z 36 km na liczniku (rundka po okolicy Wersalu, powrót ze stacji RER-a do akademika itd.). Z Wersalu do Paryża wróciłem pociągiem. Jeśli ktoś chce przejechać się z CIUP-u do Wersalu może wykorzystać tę trasę. Sprawdzona ;)
Agrandir le plan
W niedzielę też wstałem też późno. Po 12h00. Ale jakoś tak 3 st. powyżej zera mnie nie zniechęciły, ubrałem się, wydrukowałem mapę z maps.google.com, wyprowadziłem rower i pojechałem do Wersalu.
Długi podjazd tuż za Paryżem. Trochę podjechałem, ale potem prowadziłem. Nie mam jeszcze kondycji.
Po 20 km w końcu dojechałem. Jestem, rozgrzewam akumulatorki od aparatu, ustawiam na 10 sek. Pozycja! Shot! A w tle pałac, niestety główną część zasłoniła ta czarna parka.
Potem zrobiłem rundkę po okolicy.
Agrandir le plan
Etykiety:
akademik,
master,
obrazki,
Paryż,
rower,
studia,
stypendium,
wspomniena
wtorek, 13 stycznia 2009
Je marche seul
Prawie rok temu umieściłem tutaj post bez tytułu. Zdjęcie, które się tam znajduje jest znów na tapecie komputera w pracy. Thierry, z którym pracuję, zauważył to zdjęcie, które mu się zresztą spodobało. Dzisiaj powiedział mi, że to zdjęcie przywołuje mu na myśl pewną piosenkę. Podał tytuł, a ja ją szybko odnalazłem.
A oto piosenka, o której mówił Thierry. Tłumaczenie na szybko.
Jak dryfujący statek
Bez celu i bez motywu
Idę przez miasto
Samotnie i anonimowo
Miasto i jego pułapki
To są moje przywileje
Jestem w nie bogaty
Ale tego się nie kupuje
Mam to gdzieś, mam to całkiem gdzieś
Te łańcuchy, które zwieszają się u naszych szyj
Uciekam, zapominam
Ofiaruję sobie nawias, zawias [w sensie prawniczym]
Idę sam
Przez ulice, które się oddają
A noc mi wybacza, idę sam
Zapominając o godzinach
Idę sam
Bez świadka, bez nikogo
Niech me kroki rozbrzmiewają, idę sam
Aktor i widz
Spotykać się, uwodzić
Kiedy noc robi swoich (?)
Obiecać bez wymawiania
Tylko oczami, które się włóczą
Oh, kiedy życie się wstrzyma
W tych morderczych godzinach
Jestem w to bogaty
Ale tego się nie kupuje
Mam to gdzieś, mam to całkiem gdzieś
[reszta się już powtarza]
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
Idę sam
Kiedy życie me traci sens
Kiedy ochota mnie opuszcza
Idę sam
Aby się utopić gdzieś
Idę sam...
Słowa w wersji oryginalnej.
![]() |
Od Wieczny student |
A oto piosenka, o której mówił Thierry. Tłumaczenie na szybko.
Jak dryfujący statek
Bez celu i bez motywu
Idę przez miasto
Samotnie i anonimowo
Miasto i jego pułapki
To są moje przywileje
Jestem w nie bogaty
Ale tego się nie kupuje
Mam to gdzieś, mam to całkiem gdzieś
Te łańcuchy, które zwieszają się u naszych szyj
Uciekam, zapominam
Ofiaruję sobie nawias, zawias [w sensie prawniczym]
Idę sam
Przez ulice, które się oddają
A noc mi wybacza, idę sam
Zapominając o godzinach
Idę sam
Bez świadka, bez nikogo
Niech me kroki rozbrzmiewają, idę sam
Aktor i widz
Spotykać się, uwodzić
Kiedy noc robi swoich (?)
Obiecać bez wymawiania
Tylko oczami, które się włóczą
Oh, kiedy życie się wstrzyma
W tych morderczych godzinach
Jestem w to bogaty
Ale tego się nie kupuje
Mam to gdzieś, mam to całkiem gdzieś
[reszta się już powtarza]
...
...
...
...
...
...
...
...
...
...
Idę sam
Kiedy życie me traci sens
Kiedy ochota mnie opuszcza
Idę sam
Aby się utopić gdzieś
Idę sam...
Słowa w wersji oryginalnej.
sobota, 27 grudnia 2008
Po świętach
Nie mam siły nic pisać. Święta upłynęły, upływają pracowicie. Próbuję nadrobić zaległości, które uzbierały się przez cały semestr i szczerze muszę przyznać, że raczej mi to nie wychodzi. Mam już ochotę sobie to wszystko odpuścić. Odwalam zadania byle jak i modlę się o 10 punktów (dolna granica zaliczenia, może jestem wypalony?). Zimowe zniechęcenie osiągnęło szczyt, a może raczej dno. Mam nadzieję, że z nowym rokiem spojrzę bardziej optymistycznie na świat, globalny kryzys mnie ominie szerokim łukiem, a ja się zmienię, tak jak to sobie obiecuję co roku - że nie będę zostawiał niczego na ostatnią chwilę. Niestety, dotychczas to życzenie i postanowienie noworoczne nic nie zmieniły.
W poniedziałek pakuję suszoną kiełbasę, papierosy i wódkę (zawsze znajdzie się ktoś chętny) i dyrdam na autobus do Francyji. A jeszcze przedtem muszę fryzjera odwiedzić (oczywiście też zostawiłem go na ostatnią chwilę).
W poniedziałek pakuję suszoną kiełbasę, papierosy i wódkę (zawsze znajdzie się ktoś chętny) i dyrdam na autobus do Francyji. A jeszcze przedtem muszę fryzjera odwiedzić (oczywiście też zostawiłem go na ostatnią chwilę).
A tu wrzucam utwór, który poznałem już dość dawno temu. Nadal jest niesamowity.
I jeszcze jedna wrzutka
niedziela, 7 grudnia 2008
Wideo, zdjęcie i praca zlecona
Nareszcie, Filip się urodził! Jest mikołajkowym prezentem dla Izy. Wszystkiego najlepszego rodzicom i ich dziecku.
A to zamówiona przez Izę kartka
I zdjęcie z dzisiejszego wypadu do kina na Vicky Cristina Barcelona Catalina.
I trailer z tego filmu. Sceny są tak zmontowane, aby zachęcić do obejrzenia. W filmie to wszystko jest inaczej ułożone. Sceny wyrwane z kontekstu, jak poniżej, zmieniają zupełnie swe znaczenie. Cóż, takie są prawa reklamy.

środa, 26 listopada 2008
Student 1930 vs. student 2008
Etykiety:
akademik,
Francja,
master,
obrazki,
Paryż,
studia,
stypendium,
wspomniena
sobota, 22 listopada 2008
Pokój 124
Film krótkometrażowy zrealizowany przez studenta (Fabio Brasil), który mieszkał w Fondation Deutsch de la Meurthe.
Scenariusz nieco naiwny, ale nie szkodzi.
Dla Waszej informacji - film nakręcony w pawilonie Greard (w nim właśnie mieszkam), pod koniec filmu wychodzą wyjściem B - też z niego korzystam.
Aha, ja mieszkam w pokoju 138, piętro wyżej.
Découvre plus de vidéos comme celle-ci sur CiteGroupes
Scenariusz nieco naiwny, ale nie szkodzi.
Dla Waszej informacji - film nakręcony w pawilonie Greard (w nim właśnie mieszkam), pod koniec filmu wychodzą wyjściem B - też z niego korzystam.
Aha, ja mieszkam w pokoju 138, piętro wyżej.
Découvre plus de vidéos comme celle-ci sur CiteGroupes
niedziela, 12 października 2008
"Daleko jeszcze?"
Pod takim hasłem odbyła się wyprawa na Południe. Chciałem podziękować bardzo Annie Marii B. i Stani za oprowadzenie i gościnę. Mam nadzieję w niedalekiej przyszłości odwzajemnić się tym samym.
Jak ja lubię śmigać TGV :D
Jestem stworzony do marynarskiego życia;)
Zdjęcia i opisy znajdują się tutaj
![]() |
Dans le Sud |
Jak ja lubię śmigać TGV :D
Jestem stworzony do marynarskiego życia;)
piątek, 26 września 2008
sobota, 6 września 2008
Wieczór kawalerski
Wieczór przeżyłem. Więcej nic napisać nie mogę. Robienie zdjęć było zabronione. Opowiadać o tym co się działo też mi nie wolno.
Chłopaki, wiedzcie jedno - tego, że mnie "zgubiliście" na chwilę, to Wam chyba nie wybaczę ;P
No i pilnujcie mnie w najbliższą sobotę ;)
Chłopaki, wiedzcie jedno - tego, że mnie "zgubiliście" na chwilę, to Wam chyba nie wybaczę ;P
No i pilnujcie mnie w najbliższą sobotę ;)
Etykiety:
akademik,
Polska,
Poznań,
spotkanie,
wakacje,
Wielkopolska,
wspomniena
środa, 16 lipca 2008
Przypadki...
a przynajmniej zbiegi okoliczności, które rządzą moim życiem.
Zacząć trzeba od tego, że zostałem poczęty przez przypadek - tzn. nie byłem dzieckiem planowanym. Nie szkodzi, jakoś się udało. Wczesnego dzieciństwa nie pamiętam dokładnie, ale podejrzewam, że w nim również spory udział miały przypadki.
Liceum
Kiedy zdawałem egzaminy wstępne do liceum (zaraz po podstawówce, przypominam, że gimnazjum wtedy jeszcze nie istniało), to chciałem iść do klasy z angielskim i niemieckim (angielskiego uczyłem się prywatnie, a niemiecki miałem w szkole podstawowej). Niestety, nie udało się dostać do tej klasy, do której chciałem. Dostałem się do klasy "D", ale przeniosłem się (a właściwie Brat mnie przeniósł) do klasy "A". W klasie "D" był francuski i niemiecki (o ile dobrze pamiętam), a w "A" francuski i angielski. W obydwu klasach języka Moliera uczyła Pani Grażyna K. (którą, jeśli tu przypadkiem trafi, serdecznie pozdrawiam); klasy "D" była również wychowawczynią. Zatem trafiłem (ja! który po francusku znał tylko /żetem ala foli/) do klasy z rozszerzonym francuskim (6h tygodniowo). Niestety, w owym czasie, to Francja wydawała mi się krajem tak odległym, że nawet nie wyobrażałem sobie, iż pewnego dnia tam pojadę. Dlatego też nie przykładałem się za bardzo do nauki tego języka. Trochę się zmieniło w połowie klasy maturalnej, kiedy stwierdziłem, że egzaminu pisemnego nie będę zdawał z matematyki, lecz z francuskiego. Zarówno egzamin ustny jak i pisemny (z małą pomocą koleżanek) zdałem na 4.
Studia
Ponieważ tutaj również wybrałem język francuski jako lektorat, trafiłem do grupy "K" (lepiej trafić nie mogłem:)). Spotkałem wspaniałe osoby - między innymi Edytę Z., która po drugim roku studiów wyjechała do Francji. Po roku, przez który utrzymywaliśmy cały czas kontakt, zaproponowała mi, abym przyjechał ją zastąpić w pracy. Od razu po przeczytaniu tego mejla wiedziałem, że chcę jechać. Pozostawało tylko powiedzieć o tym jakoś rodzinie i Pewnej Osobie.
Francja I
Pojechałem. Przez rok nauczyłem się właściwie francuskiego od początku (zaraz po przyjeździe nie rozumiałem nawet Bienvenue en France). Ale jak wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak samo ten roczny pobyt (a zwłaszcza ostatnie sześć miesięcy) zleciał jak z bicza strzelił. Powiedziałem sobie wtedy, że po skończonych studiach w Polsce wrócę tam.
Rok w Polsce, czwarty rok studiów
Wróciłem. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do polskiej rzeczywistości. Nadal zamierzałem wrócić do Francji dopiero po otrzymaniu dyplomu magistra. Ale przypadek sprawił, że poszedłem na Dzień Erasmusa organizowany przez UAM. Byli uczestnicy programu opowiadali o swoich przeżyciach. Kiedy wyszedłem z budynku, wiedziałem jedno - Chcę jechać! Po załatwieniu mnóstwa formalności, dostałem wiadomość, że się zakwalifikowałem. Jedyne co pozostało, to zaliczyć rok i nadrobić zaległości z trzeciego roku studiów (którego nie miałem zamkniętego przed pierwszym wyjazdem).
Ciężko pracowałem. Ostatnie egzaminy zdawałem 25 i 26 września 2007, a na 29 już miałem kupiony bilet do Paryża. Udało się. Pojechałem.
Francja II
Trafiłem na Master I (pierwszy rok studiów magisterskich). Ponieważ są to studia zawodowe (czyli praktyczne, przygotowujące do pracy), musiałem zaliczyć cały program jednego kierunku. Nie mogłem, jak mogą to erasmusi, wybierać sobie zajęć z różnych kierunków. Nie szkodzi. Wyszło mi to na zdrowie.
Kiedy w listopadzie odwiedziłem moją byłą Szefową, zapytała się mnie, czy chcę zostać na następny rok. Wtedy odpowiedziałem, że jeszcze nie wiem. Potem miałem wspaniały staż - dziewczyny, z którymi pracowałem również pytały się czy przyjdę w przyszłym roku na staż do nich. Wtedy zacząłem już poważnie o tym myśleć.
Na każdym semestrze erasmus musi dostarczyć uczelni macierzystej learning agreement. Mejlem wysłałem taki dokument do pani odpowiedzialnej za mojego mastera do podpisania. Odebrałem go osobiście i jeszcze tego samego dnia (21 maja) zaniosłem do Biura Współpracy Międzynarodowej na mojej francuskiej uczelni. Tutaj wdałem się w rozmowę z szefową owego biura. Powiedziałem jej, że chciałbym zostać itd. Wtedy ona powiedziała, że ma coś, co może mnie interesować - program stypendialny regionu Ile-de-France dla studentów zagranicznych. Termin oddania - 30 maja. Zostało bardzo mało czasu. W dodatku jeszcze dni wolne od pracy wtedy były w Polsce. Zadzwoniłem do Pani Koordynator z mojego macierzystego wydziału z prośbą o pomoc. Powiedziała mi, że się postara pomóc. I rzeczywiście - postarała się, za co jej pięknie dziękuję. Dokumenty odebrała moja Mama, zaniosła do tłumaczki, a potem mój Wujek je zeskanował i przysłał mi mejlem do Francji. Tutaj je wydrukowałem i dołączyłem do dossier z kandydaturą - w piątek rano, w dzień kiedy mijał termin. Odpowiedź miała być w czerwcu. Każdego dnia wstawałem i sprawdzałem pocztę elektroniczną. Nic. Po powrocie do Polski już o tym zapomniałem i przestałem sobie robić nadzieję, aż pewnego dnia dostałem informację,
że przeszedłem kolejny etap do stypendium i teraz muszę dostarczyć zaświadczenie o przyjęciu mnie na Master 2 we Francji. Znów mało czasu - muszę to dostarczyć do 31 lipca. A przecież musi najpierw do mnie dotrzeć list z tym zaświadczeniem z Francji. Uhhh. Trzymać kciuki!
Oprócz tego muszę również:
- zaliczyć 1 zajęcia z semestru zimowego (we FR),
- zdać egzamin z literatury najnowszej (w PL),
- napisać i obronić pracę magisterską (w PL).
Tutaj same kciuki nie wystarczą. Potrzebna jest mobilizacja i ciężka praca.
Zacząć trzeba od tego, że zostałem poczęty przez przypadek - tzn. nie byłem dzieckiem planowanym. Nie szkodzi, jakoś się udało. Wczesnego dzieciństwa nie pamiętam dokładnie, ale podejrzewam, że w nim również spory udział miały przypadki.
Liceum
Kiedy zdawałem egzaminy wstępne do liceum (zaraz po podstawówce, przypominam, że gimnazjum wtedy jeszcze nie istniało), to chciałem iść do klasy z angielskim i niemieckim (angielskiego uczyłem się prywatnie, a niemiecki miałem w szkole podstawowej). Niestety, nie udało się dostać do tej klasy, do której chciałem. Dostałem się do klasy "D", ale przeniosłem się (a właściwie Brat mnie przeniósł) do klasy "A". W klasie "D" był francuski i niemiecki (o ile dobrze pamiętam), a w "A" francuski i angielski. W obydwu klasach języka Moliera uczyła Pani Grażyna K. (którą, jeśli tu przypadkiem trafi, serdecznie pozdrawiam); klasy "D" była również wychowawczynią. Zatem trafiłem (ja! który po francusku znał tylko /żetem ala foli/) do klasy z rozszerzonym francuskim (6h tygodniowo). Niestety, w owym czasie, to Francja wydawała mi się krajem tak odległym, że nawet nie wyobrażałem sobie, iż pewnego dnia tam pojadę. Dlatego też nie przykładałem się za bardzo do nauki tego języka. Trochę się zmieniło w połowie klasy maturalnej, kiedy stwierdziłem, że egzaminu pisemnego nie będę zdawał z matematyki, lecz z francuskiego. Zarówno egzamin ustny jak i pisemny (z małą pomocą koleżanek) zdałem na 4.
Studia
Ponieważ tutaj również wybrałem język francuski jako lektorat, trafiłem do grupy "K" (lepiej trafić nie mogłem:)). Spotkałem wspaniałe osoby - między innymi Edytę Z., która po drugim roku studiów wyjechała do Francji. Po roku, przez który utrzymywaliśmy cały czas kontakt, zaproponowała mi, abym przyjechał ją zastąpić w pracy. Od razu po przeczytaniu tego mejla wiedziałem, że chcę jechać. Pozostawało tylko powiedzieć o tym jakoś rodzinie i Pewnej Osobie.
Francja I
Pojechałem. Przez rok nauczyłem się właściwie francuskiego od początku (zaraz po przyjeździe nie rozumiałem nawet Bienvenue en France). Ale jak wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak samo ten roczny pobyt (a zwłaszcza ostatnie sześć miesięcy) zleciał jak z bicza strzelił. Powiedziałem sobie wtedy, że po skończonych studiach w Polsce wrócę tam.
Rok w Polsce, czwarty rok studiów
Wróciłem. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do polskiej rzeczywistości. Nadal zamierzałem wrócić do Francji dopiero po otrzymaniu dyplomu magistra. Ale przypadek sprawił, że poszedłem na Dzień Erasmusa organizowany przez UAM. Byli uczestnicy programu opowiadali o swoich przeżyciach. Kiedy wyszedłem z budynku, wiedziałem jedno - Chcę jechać! Po załatwieniu mnóstwa formalności, dostałem wiadomość, że się zakwalifikowałem. Jedyne co pozostało, to zaliczyć rok i nadrobić zaległości z trzeciego roku studiów (którego nie miałem zamkniętego przed pierwszym wyjazdem).
Ciężko pracowałem. Ostatnie egzaminy zdawałem 25 i 26 września 2007, a na 29 już miałem kupiony bilet do Paryża. Udało się. Pojechałem.
Francja II
Trafiłem na Master I (pierwszy rok studiów magisterskich). Ponieważ są to studia zawodowe (czyli praktyczne, przygotowujące do pracy), musiałem zaliczyć cały program jednego kierunku. Nie mogłem, jak mogą to erasmusi, wybierać sobie zajęć z różnych kierunków. Nie szkodzi. Wyszło mi to na zdrowie.
Kiedy w listopadzie odwiedziłem moją byłą Szefową, zapytała się mnie, czy chcę zostać na następny rok. Wtedy odpowiedziałem, że jeszcze nie wiem. Potem miałem wspaniały staż - dziewczyny, z którymi pracowałem również pytały się czy przyjdę w przyszłym roku na staż do nich. Wtedy zacząłem już poważnie o tym myśleć.
Na każdym semestrze erasmus musi dostarczyć uczelni macierzystej learning agreement. Mejlem wysłałem taki dokument do pani odpowiedzialnej za mojego mastera do podpisania. Odebrałem go osobiście i jeszcze tego samego dnia (21 maja) zaniosłem do Biura Współpracy Międzynarodowej na mojej francuskiej uczelni. Tutaj wdałem się w rozmowę z szefową owego biura. Powiedziałem jej, że chciałbym zostać itd. Wtedy ona powiedziała, że ma coś, co może mnie interesować - program stypendialny regionu Ile-de-France dla studentów zagranicznych. Termin oddania - 30 maja. Zostało bardzo mało czasu. W dodatku jeszcze dni wolne od pracy wtedy były w Polsce. Zadzwoniłem do Pani Koordynator z mojego macierzystego wydziału z prośbą o pomoc. Powiedziała mi, że się postara pomóc. I rzeczywiście - postarała się, za co jej pięknie dziękuję. Dokumenty odebrała moja Mama, zaniosła do tłumaczki, a potem mój Wujek je zeskanował i przysłał mi mejlem do Francji. Tutaj je wydrukowałem i dołączyłem do dossier z kandydaturą - w piątek rano, w dzień kiedy mijał termin. Odpowiedź miała być w czerwcu. Każdego dnia wstawałem i sprawdzałem pocztę elektroniczną. Nic. Po powrocie do Polski już o tym zapomniałem i przestałem sobie robić nadzieję, aż pewnego dnia dostałem informację,
że przeszedłem kolejny etap do stypendium i teraz muszę dostarczyć zaświadczenie o przyjęciu mnie na Master 2 we Francji. Znów mało czasu - muszę to dostarczyć do 31 lipca. A przecież musi najpierw do mnie dotrzeć list z tym zaświadczeniem z Francji. Uhhh. Trzymać kciuki!
Oprócz tego muszę również:
- zaliczyć 1 zajęcia z semestru zimowego (we FR),
- zdać egzamin z literatury najnowszej (w PL),
- napisać i obronić pracę magisterską (w PL).
Tutaj same kciuki nie wystarczą. Potrzebna jest mobilizacja i ciężka praca.
Etykiety:
Francja,
magisterka,
master,
Polska,
praca magisterska,
studia,
stypendium,
wspomniena
Subskrybuj:
Posty (Atom)