Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stypendium. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stypendium. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 sierpnia 2009

sobota, 15 sierpnia 2009

Jeszcze miesiąc

Jeszcze miesiąc został.
Do końca sierpnia jestem na stażu.
W pierwszym tygodniu prezentuję projekt roczny (nad którym nadal siedzę).
15 września oficjalny koktajl na zakończenie studiów.
15 września rano muszę zdać pokój w akademiku.
Potem wracam do Polski. Nie wiem jeszcze na jak długo.

wtorek, 2 czerwca 2009

Żyć nie umierać

Czy ktoś ma lepiej ode mnie? Gdybym jeszcze nie musiał spędzać najpiękniejszych czerwcowych nocy nad raportem, projektem rocznym i prezentacją na obronę :/

wtorek, 26 maja 2009

Wiosenna burza



PS Czasem warto pochwalić się zdjęciami szerszej publiczności, a nie tylko znajomym, z których obiektywnością może być różnie ;) Wrzuciłem zdjęcie (które znajduje się w poście poniżej) na GoldenLine.pl (portalu zwanym również pieszczotliwie GLutem). Oto komentarze:

wtorek, 12 maja 2009

BCN

Kiedy byłem w Barcelonie to miałem prawie natłok wrażeń i nie wiedziałem co zapamiętać, żeby móc się podzielić. Może zacznę opisywać po kolei, a ulotne wrażenia odnajdą się gdzieś w mojej pamięci.

Do Barcelony jechałem dość smutny. Dosłownie w dzień wyjazdu dowiedziałem się, że nie jedzie nikt z polskiej ekipy (Aga, Bo i Piotrek). W autobusie siedziałem z jakimś obcym gościem, a ponieważ jestem z natury nieśmiały, to nie zamieniłem z nikim słowa przez całą drogę. Z Paryża wyjechaliśmy o 21.30 w środę, a do celu dotarliśmy o 11.00 następnego dnia. Z placu, na którym nas wysadzono poszliśmy całą grupą do hostelu. Tutaj zaczęły się małe problemy z przydziałem pomieszczeń. Subha wprawdzie zrobił to już wcześniej, ale conasse na miejscu zaczęła się rządzić i zrobił się bałagan. Subha wziął pokój sześcioosobowy dla siebie i takich jak ja - którzy przyjechali bez znajomych. Zatem było nas pięciu: Subha (Hindus, a dokładniej Bengal), Fabricio (Rwandyjczyk), Anderson (lub Andersen?) i Norberto (dwaj Brazylijczycy) oraz ja.

Pierwszego dnia, czyli w czwartek, należało jeszcze wypocząć po podróży. W tym celu, wyszliśmy z hostelu i rozpoczęliśmy poszukiwania mercat, czyli marketu. Kiedy znaleźliśmy, to kupiliśmy niezbędną rzecz - piwo i skierowaliśmy się w stronę plaży. Piwo się po drodze skończyło i dokupiliśmy jeszcze. Na szczęście Hiszpanie nie są tak pazerni i mają piwo w lodówkach (we Francji nie zawsze tak jest), więc nadaje się bezpośrednio do spożycia. Na plaży przysiedliśmy się do Rosjanek (w końcu ktoś musi pilnować maneli) i się wykąpaliśmy (raz, drugi, trzeci...). Dla mnie morze było superprzyjemne, ale dla pozostałych, raczej zimne, a wręcz lodowate :) Próbowaliśmy także namówić (potem nawet wciągnąć) dziewczyny do wody, ale się nie udało. W drodze powrotnej robiliśmy sporo głupot (jak fotografowanie się ze starszymi Niemkami :]). Wróciliśmy do schroniska przed wieczornym wyjściem. Potem szukaliśmy jakiejś boîte, ale nasze poszukiwania spełzły na niczym i na dobre wróciliśmy około północy (chyba bez Fabricio, który się gdzieś wkręcił). Kiedy położyłem się, to czułem, że piwo wypite w ciągu dnia jeszcze mi nieźle kręci w głowie.

Drugiego dnia, w piątek, wstaliśmy z planem w miarę konkretnym. Miałem plan miasta, więc zostałem przewodnikiem. Najpierw poszliśmy w stronę portu, gdzie wzięliśmy teleferic na Montjuïc. Jako miłośnik (no może to za duże słowo) fortyfikacji, koniecznie chciałem zobaczyć fortecę na tym wzgórzu, z której jest świetne pole ostrzału na port. Ale tą chęcią nie dzieliłem się z nikim. Na szczęście w miarę bez szemrania wszyscy szli za mną (a na początku było nas w sumie dziesięć osób). Dziewczyny jednak nie chciały się wspinać na górę, więc zostawiły na przystanku autobusowym (i tak potem wzięły inną teleferic), a my (Subha, Brazylijczycy i ja) ruszyliśmy na szczyt. Aha, Fabricio spał jak zabity, bo wrócił nad ranem. Fort jak fort - dobrze zachowany, ale nie znam się tak dobrze, żeby powiedzieć czy git, czy niegit. Warto było jednak wejść, bo świetny widok był stamtą. Zarówno na miasto, port, a nawet na oddalone lotnisko. Potem zeszliśmy w stronę stadionu olimpijskiego, tam też widzieliśmy wieżę [edytuj]. Potem skierowaliśmy się w dół, w stronę miasta. Przeszliśmy koło Palau Nacional, w którym mieści się Muzeum Sztuki Katalońskiej. Niestety, fontann nie mogliśmy zobaczyć, bo wszystko było ogrodzone - na terenie targów był salon samochodowy. Zeszliśmy jeszcze niżej. Zjedliśmy coś i tu znów gromadka się zmniejszyła (aha, dwie dziewczyny już wcześniej wróciły teleferykiem), znów dwie dziewczyny pojechały gdzieś, a my, już tylko w sześcioro, wzięliśmy metro i pojechaliśmy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Nooo, powiem, że specjalnie mnie nie urzekła urodą. Wieże są świetne, ale reszta... Zbyt eklektyczna, zbyt monumentalna, zbyt ni przypiął, ni przyłatał. Sorry Gaudi. Stamtąd wróciliśmy (panowie pieszo, panie metrem - a i tak byliśmy szybciej - dziewczyny musiały shopping zrobić - robiły chyba zresztą co dnia) do schroniska. Wzięliśmy prysznic i poszliśmy do restauracji w porcie na kolację. I tu już powoli docieramy do mojego nieszczęścia :/ Już wcześniej mnie bolało, ale dopiero w resto zauważyłem jak bardzo mi spuchła lewa kostka i że cholernie mnie to boli. Ledwo wróciłem do schroniska. Dodatkowo, ponieważ przez cały dzień byłem na słońcu (oczywiście bez żadnej ochrony przeciwsłonecznej oprócz okularów), to byłem megaczerwony, było mi w pokoju zimno i miałem dreszcze. Chłopacy wrócili w dwóch partiach i to ja zawsze wstawałem i im otwierałem, a nie byłem w najlepszej formie.

W sobotę pojechaliśmy tylko do Parku Guell, który zaprojektował Gaudi. Park jak park - ok, zapewne ma urok, ale musi być w nim mniej turystów. Niestety, długi majowy weekend, to nie jest najlepszy moment na wycieczkę do Barcelony (do Paryża zresztą też nie). Nawiasem pisząc, bardzo dużo było w mieście Francuzów. Potem wróciliśmy do hostelu. Ja musiałem odpocząć, więc zostałem, a Subha, Norberto i Anders(s)on gdzieś wybyli. Potem się trochę zmobilizowałem, wstałem i poszedłem zrobić parę zdjęć w okolicy. Towarzysze podróży znów wracali w nocy, znów partiami, ostatnia partia chyba ok. 6.30.

W niedzielę czekałem już tylko na autobus. Jeszcze powłóczyłem się trochę z Norberto po Dzielnicy Gotyckiej, ale to już było takie włóczenie dla włóczenia (on szukał jakiś suwenirów). O 15.30 wyruszyliśmy w drogę powrotną, którą - z powodu mojej spuchniętej stopy - bardzo źle przeżyłem i wspominam. Prawie nie spałem.

Do Paryża dotarliśmy o 6.10. Trochę się przespałem, potem wstałem, chciałem iść pod prysznic, ale najpierw Marta B. dzwoniła, potem Marka K. dzwoniła i za każdym razem ktoś już mnie zdążył ubiec i zająć miejsce. Do pracy dotarłem niewiele przed południem. W jednym adidasie i jednym laczku. Potem był obiad (w drodze powrotnej nic nie jadłem, a na śniadanie dwa wafle ryżowe z dżemem), pogoda brzydka - zimno, pochmurno i deszczowo. Zero motywacji, najchętniej wróciłbym i położył się spać. Chciałem (jako że jestem teraz na pół etatu) wrócić o 17.00, ale oczywiście ciągle coś wyskakiwało i ostatecznie biuro opuściłem o 17.47.

Inne wspomnienia z podróży.
Barcelona - duże miasto i zabytki nie są tak skoncentrowane jak w Paryżu, więc się trudniej zwiedza.
Barcelona - wcale (wbrew temu co mi mówiono) nie jest tańsza od Paryża (może nie tam jadłem, gdzie powinienem?)
Na najbardziej znanej alei miasta - Las Ramblas wieczorem jesteś (przynajmniej ja byłem) zaczepiany przez prostytutki (same Murzynki), a porcie przez dilerów narkotyków. Dziewczyny powiedziały mi, że pewnie dlatego, że wyglądam na Brytola, którzy znani są z ekscesów (zresztą nie tylko tutaj pewnie).
Barcelona - miast kieszonkowców i innych złodziei. Mnie na szczęście nic przykrego nie spotkało, ale kiedy robiliśmy sobie zdjęcia, koleś próbował podebrać Subhie portfel (z torebki przewieszonej przez ramie), a jedna z Rosjanek została okradziona à l'arrache, czyli kiedy stała przy przejściu, jezdni (?) przejeżdżający na skuterze koleś zerwał jej z ramienia torebkę i tyle go widziała.

Coś mi się zapewne jeszcze przypomni, ale pewnie już nie będzie mi się chciało dopisywać. Zdjęcia tymczasowo są tutaj, ale potem wybiorę, poprawię i wrzucę jeszcze raz.

niedziela, 26 kwietnia 2009

TRC

Na placu przed akademikiem, w którym mieszkałem w roku akad. 2007-2008
Długa prosta linia to odcinek, który pokonałem RER-em. W sumie na liczniku pojawiły się dzisiaj 52 km.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Poszedłem na POM-y

Katedra Notre-Dame
Od Paryż

Plac Saint Michel
Od Paryż

Sekwana i Pont Neuf
Od Paryż

Pont Neuf i Sekwana
Od Paryż

Nabrzeże Sekwany. (Loureed, powinniśmy tu siedzieć i browary dziabać.)
Od Paryż

Pont des Arts i Louvre
Od Paryż

Académie Française
Od Paryż

Sklepik typu "u Araba". Jakieś 100-500% drożej niż markecie (np. Heineke 0,65l w Carrefour kosztuje 1,09e, a w takim sklepiku 4,99e), ale jak Ci się alkohol kończy, to i tak pójdziesz tutaj.
Od Paryż

Koło Ogrodów Luksemburskich
Od Paryż

czwartek, 26 marca 2009

niedziela, 22 marca 2009

Powitanie wiosny

Nadal akumulatorki nie doszły, więc nie mogłem robić zdjęć. Wkurza już mnie ta sytuacja :/
W ten weekend byłem sprytniejszy. Wiedziałem, że w sobotę ma być jeszcze ładnie, a w niedzielę już nie, więc odpuściłem sobie sobotnie zakupy, wstałem o 7h00, zaplanowałem trasę i o 9h30 byłem już z rowerem na stacji RER-a B w kierunku St Remy Les Chevreuse. Stamtąd udałem się tak jak pokazuje mapa.

Dojechałem do Rambouillet - miasta, w którym mieszka Thierry, z którym pracuję w Nathanie. Kiedy dojechałem do tej miejscowości, rozglądałem się po ulicach (raczej nie wierząc, że mogę go spotkać). W sobotę rano był targ i na ulicach było dużo ludzi. Pojechałem do parku pałacowego, poleżałem na ławce, zjadłem czekolady kawałek, a potem ruszyłem dalej. Jadę i jadę i nagle widzę po lewej stronie, w odległości mniej więcej 200 metrów białowłosego pana i panią uprawiających jogging. Skręciłem za nimi, podjeżdżam na odległość 30 metrów i kogo widzę? Thierry we własnej osobie z własną żoną. No naprawdę, świat jest mały. Ale takie zbiegi okoliczności też są niesamowite. Gdybym nie jadł na ławce czekolady, albo gdybym dłużej leżał na ławce, to bym ich nie spotkał.

Z Rambouillet do Paryża wróciłem pociągiem. Rowerowanie zakończyłem z wynikiem 45 km na liczniku. W sumie, w 2009 roku przejechałem 430 km.

A w akademiku szybka ustawka na piknik w parku Montsouris. O 17h00 byliśmy (tzn. Aga, Bo' i ja) gotowi. Rozłożyliśmy się na karimatach i kocu w parku.Potem jeszcze ściągnęliśmy do nas Śledzia. (- Dziabnąć Śledzia widelcem czy nie?)Ale o 19h00 park zamykają i wygonili nas.Postanowiliśmy kontynuować dobrze rozpoczęty wieczór. O 20h00 u mnie na wieczorze filmowym. Po filmie dobili do nas jeszcze Aga i Sebastian.I tak się zasiedzieliśmy do 3h00 :D

poniedziałek, 23 lutego 2009

Wenecja

W końcu nadszedł czas na wycieczkę z Fundacji do Wenecji. Niestety Bo i Agnieszki nie pojechały. Szkoda. Powinny żałować.

Wenecja - nie jest przereklamowana. Jedyne w swoim rodzaju miejsce. Ale przyznać trzeba, że sypie się. I to dosłownie. Bardzo dużo domów wymaga gruntownego remontu. A na ścianach widać, że wilgoć dochodzi do drugiego piętra.
Na weekendowy wypad jak najbardziej polecam, ale na stałe nie chciałbym tam mieszkać. Jedyne możliwe środki transportu to własne nogi albo łódka. Rower odpada (chyba że wodny).
A tu kilka zdjęć

Wenecja

Piosenka z Youtube'a, bo Deezer już nie umożliwia wstawiania playera w kodzie. Kiedy byliśmy w Wenecji, to cały czas mi po głowie chodziła, chociaż najważniejszym słowem, jakiego się tam nauczyłem wcale nie była signorina, ale supermercato. ;)

poniedziałek, 16 lutego 2009

Sekwoje i inne

[EDIT] 1 marca 2009
W piątek były urodziny Agi (w Cergy jak zwykle). Impreza świetna. Tak świetna, że nawet policja na koniec chciała się załapać;)
A ja wyglądałem na niej mniej więcej tak
Sobotę poświęciłem z Loureedem na poszukiwanie zewnętrznego dysku twardego. Jakiś kupiliśmy. Niech długo służy. A wieczorem filmowo u mnie. Oprócz Loureeda była też Justyna. A zupełnym wieczorem przyszła Bo' z Limerykiem. No i tak posiedzieliśmy do 3h00 :]

Ale w niedzielę się zmobilizowałem, wstałem, spakowałem się, wsiadłem na rower i pojechałem pojeździć po okolicach Torcy. W sumie tego dnia przejechałem rowerem 58 kilometrów. Już dawno takiej trasy nie pokonałem.
Tak wyglądają francuskie sekwoje
A takie perełki architektury wiejskiej można jeszcze czasem spotkać. Francuska wieś ma swój urok.Przybliżona trasa (ostatnich kilometrów nie potrafię wyznaczyć)

niedziela, 8 lutego 2009

A miał być...

leniwy weekend. I częściowo plan się udał. W piątek nie pojechałem na Paris Rando Velo, jeszcze nie czułem się wystarczająco zdrowy. W sobotę chciałem załapać się na soldy, ale nie udało się. Wstałem późno, poszedłem z Julią na zakupy do Lidla, a potem jeszcze pranie zrobiłem. Padał śnieg i było zimno. Pogoda kinowa, więc wieczorem obejrzałem Myszy i ludzie wg powieści Johna Steinbecka. Świetny film. Polecam.

W niedzielę też wstałem też późno. Po 12h00. Ale jakoś tak 3 st. powyżej zera mnie nie zniechęciły, ubrałem się, wydrukowałem mapę z maps.google.com, wyprowadziłem rower i pojechałem do Wersalu.

Długi podjazd tuż za Paryżem. Trochę podjechałem, ale potem prowadziłem. Nie mam jeszcze kondycji.

Po 20 km w końcu dojechałem. Jestem, rozgrzewam akumulatorki od aparatu, ustawiam na 10 sek. Pozycja! Shot! A w tle pałac, niestety główną część zasłoniła ta czarna parka.
Potem zrobiłem rundkę po okolicy.Do parku z pałacykiem Trianon nie wpuszczali na rowerach (200 lat wpadłbym tam z polskimi szwoleżerami i byśmy im pokazali, kto rządzi!), więc znów przedefilowałem przed pałacem i wyjechałem po południowej stronie. A tam jest taki stawo-basen. Trochę wspomnień się z nim wiąże.W prawdzie przed sam pałac jest ode mnie 18 km, ale dzień zamknąłem z 36 km na liczniku (rundka po okolicy Wersalu, powrót ze stacji RER-a do akademika itd.). Z Wersalu do Paryża wróciłem pociągiem. Jeśli ktoś chce przejechać się z CIUP-u do Wersalu może wykorzystać tę trasę. Sprawdzona ;)

Agrandir le plan

wtorek, 3 lutego 2009

Weekend w Lyonie

Obiecałem, więc coś trzeba napisać. Niestety, piszę z tygodniowym opóźnieniem, więc nie będzie to relacja świeża. Trochę zapomniałem już co się działo w ubiegły weekend.

Wyjazd do Lyonu. Zostałem do niego nieco przymuszony, zwłaszcza, że od poprzedniego weekendu byłem chory. Myślałem, że pojadę kiedy już będzie cieplej, słoneczniej itd. Ale pojechałem na przełomie stycznia i lutego. Prawdę mówiąc pogoda była niezła. Wyjechałem w piątek o 20h54 (pojechałem na dworzec prosto z pracy). Jeszcze tego samego wieczoru zaliczyłem urodziny (dwudzieste dziewiąte?) Gwendala, znajomego Haliny. Wracaliśmy pieszo przez miasto. Nie wiem o której dotarliśmy.

Sobota. Mimo ambitnych planów, żeby wstać wcześnie, wyszło jak zwykle. To znaczy wyszliśmy dość późno, ale amfiteatry gallo-romańskie i Muzeum Drukarstwa (zdjęcia w galerii) zdążyliśmy obejrzeć. A wieczorem jeszcze gitparapetówkę u Floriana zaliczyliśmy. Wyszliśmy z niej chyba o 3h00 rano.

Niedziela. No, po takiej imprezie trzeba było dojść do siebie. Dochodziliśmy długo. Wyszliśmy dopiero o 16h00 i przeszliśmy się przez Parc de la Tête d'Or oraz Cité Internationale. Raczej czilałtowa niedziela ;)
Wieczorem jeszcze poszliśmy kupić bilety dla H. do Besançon oraz przyczailiśmy transport na rano dla mnie. TGV powrotny miałem o 5h30, więc było za wcześnie na dzienne autobusy lub trolejbusy, a nocne jakoś nie kursowały (tak to jest w małych miastach). W dworca Lyon Part-Dieu wróciliśmy rowerami miejskimi (velivami, ależ też ich wynajęcie jest skomplikowane!). Następnego ranka, tę samą trasę, ale w przeciwnym kierunku pokonałem sam. TGV miał 8 min. spóźnienia, ale na szczęście nie sprawdzali biletów, bo znów bym zapłacił 10 euro, bo zapomniałem karty 12-25. W Paryżu byłem ok. 7h45. Wysiadam z pociągu, patrzę, a tu biało. To już drugi raz w tym roku. Nie lubię zimy! Pojechałem RER-em na Chatelet, tutaj się naczekałem trochę na linię B (błogosławię bliskość miejsca zamieszkania i miejsca pracy!), przeszedłem się z aparatem przez teren Cite U (zdjęcia) i poszedłem prosto do pracy.

HaLyon

czwartek, 29 stycznia 2009

Od weekendu...

... do weekendu. Tak teraz mniej więcej wygląda moje życie.
Na stażu niezły zapieprz, już nawet nie zapisuję w organizerze co mam zrobić i na kiedy, bo wszystko jest "na zaraz". A powinienem to robić, bo potem, przy raporcie się zupełnie pogubię.

OK. Teraz nadrobię zaległości. W poprzedni tydzień prawie cały czas padało, więc na piątek przewidziałem imprezę w Cergy (a dokładniej w Pontoise) zamiast Paris Rando Velo. Nie żałuję, wyjście było prima sort (dzięki Marta, Aga, Magda i Monika). Zdjęcie
Wróciłem o 5h40, trochę chciałem się jeszcze przespać przed wizytą w BNF-ie z responsable de formation. Ale się nie udało, zaspałem, na miejsce dotarłem 40 minut później, responsable się wkurzyła i mi dość ostrego mejla wystosowała. "Punktualność jest niezbędną zaletą" :/ Ostatecznie wystawę poświeconą książkom dla dzieci i młodzieży zwiedziłem sam.

A wieczorem z Bo', Agnieszkami i Limerykiem i Benjaminem poszliśmy na imprezę do Domu Norwegii. Pomijając to, że czekaliśmy (i zmarzliśmy) na wejście 40 minut, że w środku sprzedawali najtańsze piwo w puszkach (Konigsbacher, jakieś 32 centymy za pół litra), to impreza była świetna. No i niezapomniany tekst o rozkładzie metra w pokoju Bo', a także wspólny taniec kolegów wymienionych wyżej;) Zdjęcie: w oczekiwaniu na wejście.
Niedziela, czilautowo, dochodzenie do siebie, początki przeziębienia, zwiedzanie wystawy zdjęć fotografów amerykańskich z lat 60. i 70. XX wieku (Seventies. Le choc de la photographie americaine). A wieczorem w CineClub film Fur o jednej z fotografek, której zdjęcia widziałem na wystawie. Jaki zbieg okoliczności!
Jeszcze są zdjęcia z niedzieli, ale na karcie, a nie chce mi się sięgać po plecak (leżę chory w łóżku).

A teraz muszę mimo wszystko wstać, spakować się, bo jutro prosto z pracy jadę na dworzec i śmigam na weekend do Lyonu. Miałem nadzieję, że wyzdrowieję, ale nie udało się. Więcej może w poniedziałek. Cześć.

niedziela, 18 stycznia 2009

Ciężki weekend

Po ciężkim tygodniu w pracy trzeba odpocząć.
Słuchaj, czytaj i oglądaj.


Tradycyjnie w piątek o 22h00 stawiłem się przed paryskim ratuszem, aby wziąć udział w Paris Rando Velo. Przybyło 43 uczestników (nie licząc ekipy PRV). Pojeździliśmy 2,5h po mieście. Na koniec spaceru podjechali do mnie dwaj staffeurzy i zapytali czy nie chciałbym dołączyć do teamu. Przyznam, że połechtała moje ego ta propozycja. Powiedziałem im, że się zastanowię i zobaczymy się w niedziele na parkurze dziennym.W sobotę obudziłem się późno, a wstałem jeszcze później. Udało mi się zrobić zakupy w Lidlu i umówić na wieczór z Bo' oraz odwołać imprezę w na Placu Pigalle (Marto i Ago - przepraszam, że tak wyszło, może przyszły weekend?). Z Bo' i jej znajomym Limerykiem poszliśmy na Bateau Erasmus. Zabawne, kiedy byłem erasmusem nigdy nie byłem na imprezie erasmusowej. Pewnie dlatego, że nie mieszkałem w Paryżu, ale z drugiej strony... Nie wiem.
Impreza skusiła mnie przede wszystkim dlatego, że odbywała się na barce, która o 22h00 odbijała od brzegu na czterdziestominutowy (?) rejs po Sekwanie. Więc 2 w 1, impreza i rejs.
A to już ostatnie magiczne karty do baru ;)
Z imprezy wróciliśmy dość wcześnie, bo zależało mi, aby wstać w niedzielę około 9h00 i być przytomnym, żeby pojechać na Paris Rando Velo. I nawet wstałem wystarczająco wcześnie, ale wyjrzałem przez okno i stwierdziłem, że parkur się raczej nie odbędzie, bo ulice były mokre, więc staff ze względów bezpieczeństwa anuluje przejazd. W takim razie, pomyślałem, że wykorzystam niedzielę i zrobię sobie własny rajd i przy okazji ucieknę z miasta. Tak też zrobiłem. Umyłem się, ubrałem, spakowałem, zabrałem rower i pojechałem na stację RER. Wsiadłem do pociągu do Saint Remy Les Chevreuse. Po prawie godzinie byłem na miejscu. Chwilami nawet słońce przedzierało się przez chmury. W informacji turystycznej naprzeciwko stacji RER kupiłem mapę okolicy, zamontowałem ją w mapniku na kierownicy i ruszyłem. Świetna ścieżka rowerowa o asfaltowej nawierzchni. Kierowcy mnie przepuścili, mimo że to ja miałem STOP i się zatrzymałem. Mały szok kulturowy, co?
A potem ujrzałem na wzgórzu jakiś zamek. Już wiedziałem, że muszę się tam dostać. Oczywiście szlak z mapy został już w tym momencie olany (to dlatego, kiedy mówię, że trasa będzie miała 40 km, trzeba dorzucić do tego jeszcze jakieś 50%). Okazało się, że na wzgórze nadal jest dość trudny dostęp, droga utwardzona, ale nie asfalt, o dużym nachyleniu. Przez kilkaset metrów prowadziłem rower. Wreszcie dotarłem do zamku. A tu niestety mały zonk, bo byłem tam przed 13h00, a zamek do zwiedzania otwierają o 14h00 :/.Dziabnąłem dwa zdjęcia, a potem ruszyłem dalej, licząc, że wrócę o 14h00.
Poczytaj o zamku.
Widok sprzed zamku na dolinę Yvette (?).Uciekłem z Paryża. Odnalazłem przestrzeń. I drogę przed siebie. Tego mi było trzeba, tego nie miałem od prawie czterech miesięcy. Chcę jeszcze, chcę więcej.Kilka kilometrów dalej dopadł mnie deszcz i grad. Kask z czapką, kurtka wytrzymały, ale spodnie i buty odpuściły. Więc powrót do St. Remy Les Chevreuse. Zmoknięty i zmarznięty. Ale warto było i "ja tam jeszcze wrócę, nie zostawię tego / ja tam jeszcze wrócę..."

środa, 26 listopada 2008

Student 1930 vs. student 2008

Jakieś różnice? Podobieństwa?

sobota, 22 listopada 2008

Pokój 124

Film krótkometrażowy zrealizowany przez studenta (Fabio Brasil), który mieszkał w Fondation Deutsch de la Meurthe.
Scenariusz nieco naiwny, ale nie szkodzi.
Dla Waszej informacji - film nakręcony w pawilonie Greard (w nim właśnie mieszkam), pod koniec filmu wychodzą wyjściem B - też z niego korzystam.
Aha, ja mieszkam w pokoju 138, piętro wyżej.

Découvre plus de vidéos comme celle-ci sur CiteGroupes

piątek, 14 listopada 2008

Przyjęcie w Radzie Regionu Ile-de-France

Nasz sponsor - region Ile-de-France - oficjalnie nas przywital w Paryżu. Uroczystość miala miejsce w siedzibie Rady Regionu (Conseil Regional) przy rue de Babylone.

Direction de la Recherche, de l'Innovation et de l'Enseignement Superieur jest jednostką odpowiedzialną za pozyskiwanie zdolnych studentów;) To ludzie z tej jednostki m.in. nas dzisiaj przywitali.Przy okazji poznalem parę liczb. Fundusz dla studentów zagranicznych jest drugi pod względem wielkości (pierwszy jest dla Francuzów wyjeżdżających za granicę na studia) i wynosi 2,2 mln euro. W tym roku stypendystów jest 200 (149 nowych i 51 z ubieglego roku). Kandydatur bylo 326 (między innymi moja).

Kilka narodowości, które są uczestnikami programu: Brazylia (25 osób - najliczniejsi), Indie (21), Rosja (17), Argentyna (14). Nie wiem dlaczego, ale Polski nie wymienili - od siebie dodam, że studentów z Polski jest również 14 (na razie doliczyliśmy się 7 osób: Agnieszka, Ewa, Bożena, Kasia, Piotr, Tomasz i ja. Więc brakuje jeszcze 7 osób - chyba dobrze się konspirują;)).Po części oficjalnej poszliśmy na koktajl - niestety, byl tylko szampan. Piwa nie bylo:/

----------------------------------------------------------------
A w środę w Fundacji byl Bar Mythique - calkiem fajna impreza, ale niestety - w czwartek o 9h00 mam zajęcia, więc 6x0.25l do 1h00 i spać.