W ten weekend byłem sprytniejszy. Wiedziałem, że w sobotę ma być jeszcze ładnie, a w niedzielę już nie, więc odpuściłem sobie sobotnie zakupy, wstałem o 7h00, zaplanowałem trasę i o 9h30 byłem już z rowerem na stacji RER-a B w kierunku St Remy Les Chevreuse. Stamtąd udałem się tak jak pokazuje mapa.
Dojechałem do Rambouillet - miasta, w którym mieszka Thierry, z którym pracuję w Nathanie. Kiedy dojechałem do tej miejscowości, rozglądałem się po ulicach (raczej nie wierząc, że mogę go spotkać). W sobotę rano był targ i na ulicach było dużo ludzi. Pojechałem do parku pałacowego, poleżałem na ławce, zjadłem czekolady kawałek, a potem ruszyłem dalej. Jadę i jadę i nagle widzę po lewej stronie, w odległości mniej więcej 200 metrów białowłosego pana i panią uprawiających jogging. Skręciłem za nimi, podjeżdżam na odległość 30 metrów i kogo widzę? Thierry we własnej osobie z własną żoną. No naprawdę, świat jest mały. Ale takie zbiegi okoliczności też są niesamowite. Gdybym nie jadł na ławce czekolady, albo gdybym dłużej leżał na ławce, to bym ich nie spotkał.
Z Rambouillet do Paryża wróciłem pociągiem. Rowerowanie zakończyłem z wynikiem 45 km na liczniku. W sumie, w 2009 roku przejechałem 430 km.
A w akademiku szybka ustawka na piknik w parku Montsouris. O 17h00 byliśmy (tzn. Aga, Bo' i ja) gotowi. Rozłożyliśmy się na karimatach i kocu w parku.Potem jeszcze ściągnęliśmy do nas Śledzia. (- Dziabnąć Śledzia widelcem czy nie?)Ale o 19h00 park zamykają i wygonili nas.Postanowiliśmy kontynuować dobrze rozpoczęty wieczór. O 20h00 u mnie na wieczorze filmowym. Po filmie dobili do nas jeszcze Aga i Sebastian.I tak się zasiedzieliśmy do 3h00 :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz