Poniedziałek‚ 11 stycznia 2010, godz. 17.16
Otrzymuję za pośrednictwem portalu GoldenLine.pl następującą wiadomość:
Środa, 13 stycznia 2010, godz. 15.22
Wysyłam swoje CV.
Środa, 13 stycznia, godz. 15.34
Otrzymuję telefon od rekruterki, umawiamy się na następny dzień na godz. 11.00 na dłuższą rozmowę.
Śšroda, 13 stycznia, godz. 15.54
Otrzymuję od rekruterki mejla z prośbą… o CV w języku angielskim, a w załączniku formularz techniczny dla kandydatów aplikujących do firmy IBM. Rozumiem tylko kilka słów z niego (m.in. Linux).
Niedziela/poniedziałek. Głęboka noc.
Wysyłam test znajomości Uniksa i CV w języku angielskim do rekruterki.
Poniedziałek, 18 stycznia, godz. 10.47
Otrzymuję mejl zwrotny z potwierdzeniem przyjęcia powyższych dokumentów.
Poniedziałek, 18 stycznia, godz. 16.20
Dostaję zaproszenie na rekrutację wraz z planem spotkania.
Środa, 20 stycznia, godz. 15.37
Dostaję od rekruterki prezentację .pps o firmie IBM.
Poniedziałek, 25 stycznia, godz. 9.08
Spóźniony wchodzę na prezentację IBM we Wrocławiu.
Zostają rozdane nam testy kompetencyjne z Uniksa i Windowsa. Po testach wychodzimy i mamy przyjść na 12.30. Pracownicy IBM-u w tym czasie sprawdzą testy.
Wracamy. Kolejna prezentacja. Tym razem centrum IBM-u w Brnie. Centrum wrocławskie ma działać na podobnych zasadach. Po tej prezentacji, pani nam podaje godziny, o których będziemy mieli rozmowy z menedżerami. Moja rozmowę ma być dopiero o 16.00, więc mam jeszcze trzy godziny.
Godzina 16.00. Czekam na menedżera. Przychodzi, zabiera mnie do innego pokoju. Rozmawiamy z pół godziny.
Wtorek, 26 stycznia, godz. około 12.00
Dzwoni rekruterka. Pyta jak poszły testy i rozmowa. Mówi, że w ciągu dwóch tygodni się odezwą.
Środa, 27 stycznia, godz. 16.42
Dzwoni rekruterka. Mówi, że dostałem pracę w IBM IDC Wrocław. Pytam, czy mogę zastanowić się :)
W domu awantura (chyba chcą się już mnie pozbyć;)). Dzwonię do brata. Oddzwaniam do rekruterki i mówię, że przyjmuję tę pracę.
Szukam pokoju we Wrocławiu.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieniądze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieniądze. Pokaż wszystkie posty
środa, 27 stycznia 2010
wtorek, 24 listopada 2009
Nieruchomości II
Dzisiaj miałem drugą rozmowę w innym biurze pośrednictwa nieruchomości. Standard biura o wiele wyższy, panie właścicielki bardzo miłe. Warunki pracy niewiele, ale lepsze. Tylko teraz to ja czekam na telefon i wtedy dopiero będę mógł zdecydować czy biorę, czy też nie.
poniedziałek, 23 listopada 2009
Nieruchomości
Kuszą, kuszą.
Dzisiaj miałem jedną rozmowę i w sumie teraz zależy ode mnie czy przyjmę tę pracę (umowa zlecenie). A jutro rano mam następną rozmowę.
Dzisiaj miałem jedną rozmowę i w sumie teraz zależy ode mnie czy przyjmę tę pracę (umowa zlecenie). A jutro rano mam następną rozmowę.
czwartek, 19 listopada 2009
A może agent nieruchomości?
W poniedziałek zaniosłem osobiście CV i LM do agencji nieruchomości. Nawet jeśli nie ma to lepszego przebicia niż aplikacja wysłana mejlem, to przynajmniej ja zobaczę na własne oczy miejsce pracy.
Dzisiaj zadzwoniła pani i zapytała czy możemy się jutro spotkać. Akurat dla mnie ten piątek to średnio, więc zaproponowałem przyszły tydzień. Umówiliśmy się na wtorek.
Dzisiaj zadzwoniła pani i zapytała czy możemy się jutro spotkać. Akurat dla mnie ten piątek to średnio, więc zaproponowałem przyszły tydzień. Umówiliśmy się na wtorek.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009
Koniec stażu II
Kolejny koniec stażu (poprzedni był w maju). Ponieważ ludzie są jeszcze na urlopach, to właściwie nikt mnie nie pożegnał. Ja zresztą też nie, bo jeszcze jutro pójdę do biura prywatę robić;).
A przy okazji dzisiaj się dowiedziałem ile kosztowały różne głupie reklamy, które dla nich robiłem. Yhhh. Wykorzystywanie stażysty!
A przy okazji dzisiaj się dowiedziałem ile kosztowały różne głupie reklamy, które dla nich robiłem. Yhhh. Wykorzystywanie stażysty!
sobota, 6 czerwca 2009
Przedłużenie stażu
W Nathanie popracuję do końca sierpnia. Do pracy wracam 15 czerwca. Będę miał urlop w lipcu, a potem już do samego końca praca, praca, praca.
Co będę robił później, a przede wszystkim gdzie - nie mam pojęcia.
Co będę robił później, a przede wszystkim gdzie - nie mam pojęcia.
sobota, 30 maja 2009
Koniec stażu
Wczoraj zakończył się (i tak przedłużony o miesiąc) mój staż w Nathanie.
A dokładniej w serwisie artystycznym departamentu Technique - Supérieur - Formation Adultes w wydawnictwie Nathan.
Pięć miesięcy to już poważna sprawa, nie tak jak dwa miesiące, które w ubiegłym roku zleciały jak z bicza strzelił. Chociaż bez tego krótkiego stażu miałbym dużo trudniej na tym (o ile w ogóle zostałbym przyjęty).
Przez ten czas bardzo dużo się nauczyłem, sporo naśmiałem,
a jeszcze więcej napracowałem. Najcięższy był niezaprzeczalnie luty.
W maju też było sporo pracy, ale to dlatego, że byłem na pół etatu,
a pracy nadal tyle samo co wcześniej.
Wczoraj wziąłem moje zabawki, pożegnałem się i wróciłem do akademika.
Ale w przyszłym tygodniu pójdę tam znowu, zapytać mojej szefowej i dyrektora departamentu czy nie można by przedłużenia (które nie zostało jeszcze na uczelni podpisane, bo nie dostarczyłem, w piątek miałem to zrobić, z premedytacją listu motywacyjnego przedsiębiorstwa) przedłużyć do końca sierpnia. Zawsze jakaś kasa z tego i nauka dla mnie.
A teraz powinienem skupić się na projekcie rocznym, który powinienem robić od stycznia, a nie w tydzień przed terminem oddania. :/
EDIT
I jeszcze dostałem takie dwa podziękowania mejlowe.

Pięć miesięcy to już poważna sprawa, nie tak jak dwa miesiące, które w ubiegłym roku zleciały jak z bicza strzelił. Chociaż bez tego krótkiego stażu miałbym dużo trudniej na tym (o ile w ogóle zostałbym przyjęty).
Przez ten czas bardzo dużo się nauczyłem, sporo naśmiałem,
a jeszcze więcej napracowałem. Najcięższy był niezaprzeczalnie luty.
W maju też było sporo pracy, ale to dlatego, że byłem na pół etatu,
a pracy nadal tyle samo co wcześniej.
Wczoraj wziąłem moje zabawki, pożegnałem się i wróciłem do akademika.
Ale w przyszłym tygodniu pójdę tam znowu, zapytać mojej szefowej i dyrektora departamentu czy nie można by przedłużenia (które nie zostało jeszcze na uczelni podpisane, bo nie dostarczyłem, w piątek miałem to zrobić, z premedytacją listu motywacyjnego przedsiębiorstwa) przedłużyć do końca sierpnia. Zawsze jakaś kasa z tego i nauka dla mnie.
A teraz powinienem skupić się na projekcie rocznym, który powinienem robić od stycznia, a nie w tydzień przed terminem oddania. :/
EDIT
I jeszcze dostałem takie dwa podziękowania mejlowe.
Pierwsze od dyrektora departamentu.

niedziela, 17 maja 2009
Trochę dolina
W piątek byłem na uczelni. Spotkałem się z koleżankami z grupy i naszą responsable de formation. Powiało pesymizmem. Kończymy studia, skończyliśmy lub kończymy staże, a ofert pracy nie ma. Ogólnie lekka bryndza.
Może lekko przesadzam, praca dla nas jest, ale nie ma stanowisk. Znów nie tak - stanowiska są, ale nie w tym charakterze, w jakim proponują. Otóż jest tak, moje koleżanki chcą być redaktorkami w wydawnictwach (najczęściej), a ja chcę być paoistą w wydawnictwie. Praca (tzn. zajęcie) jest, ale nikt nie chce zatrudnić. Na staż chętnie przyjmą (bo to oznacza oszczędności dla firmy), ale na etat nie zatrudnią (nie dość, że większa pensja niż stażysty, to jeszcze nie można się takiego pracownika pozbyć w każdej chwili). Koleżankom wprost mówią, żeby zapisały się na studia (jakiekolwiek), tylko po to, aby miały status studenta i można było podpisać konwencję stażową (taka konwencja jest trójstronna: pracodawca-student-uniwersytet). Lub proponują inne rozwiązanie, również dla pracodawcy bardzo wygodne - freelans. Co freelans oznacza chyba nie muszę tłumaczyć. W skrócie wygląda to tak, że kiedy cię potrzebujemy, to dzwonimy i dajemy zlecenie, a kiedy nie potrzebujemy, to radź sobie sam.
W moim przypadku jest bardzo podobnie. Bardzo chętnie i bez problemu przedłużono ze mną staż. Mam co robić, nie nudzę się, pracy dla mnie wystarczyłoby chyba od samych dziewczyn z promocji, nie wspominając o pracy dla edytorów. Ale przecież nikogo nie zatrudnią, bo chyba by głupi byli, żeby zatrudniać kogoś, skoro można korzystać z taniej siły roboczej, jaką są stażyści. Rok temu i pół roku temu byłem stażystą, więc patrzyłem na oferty dla stażystów. Trochę tego było. Teraz patrzę na oferty pracy. Mało. Około 1/3 tego co dla stażystów, a może jeszcze mniej. No i oczywiście wymagają pięcioletniego doświadczenia w pracy na podobnym stanowisku, a czasem i własnego auta.
Nie wiem co to będzie. Przez najbliższe półtora miesiąca jeszcze nie powinienem się o to martwić. Mam raport ze stażu do napisania, mam projekt roczny do ukończenia (i zaczęcia!). W akademiku mogę być do końca lipca (a w poniedziałek spróbuję przedłużyć do końca sierpnia). W lipcu chyba zacznę szukać pracy. Zobaczymy.
Może lekko przesadzam, praca dla nas jest, ale nie ma stanowisk. Znów nie tak - stanowiska są, ale nie w tym charakterze, w jakim proponują. Otóż jest tak, moje koleżanki chcą być redaktorkami w wydawnictwach (najczęściej), a ja chcę być paoistą w wydawnictwie. Praca (tzn. zajęcie) jest, ale nikt nie chce zatrudnić. Na staż chętnie przyjmą (bo to oznacza oszczędności dla firmy), ale na etat nie zatrudnią (nie dość, że większa pensja niż stażysty, to jeszcze nie można się takiego pracownika pozbyć w każdej chwili). Koleżankom wprost mówią, żeby zapisały się na studia (jakiekolwiek), tylko po to, aby miały status studenta i można było podpisać konwencję stażową (taka konwencja jest trójstronna: pracodawca-student-uniwersytet). Lub proponują inne rozwiązanie, również dla pracodawcy bardzo wygodne - freelans. Co freelans oznacza chyba nie muszę tłumaczyć. W skrócie wygląda to tak, że kiedy cię potrzebujemy, to dzwonimy i dajemy zlecenie, a kiedy nie potrzebujemy, to radź sobie sam.
W moim przypadku jest bardzo podobnie. Bardzo chętnie i bez problemu przedłużono ze mną staż. Mam co robić, nie nudzę się, pracy dla mnie wystarczyłoby chyba od samych dziewczyn z promocji, nie wspominając o pracy dla edytorów. Ale przecież nikogo nie zatrudnią, bo chyba by głupi byli, żeby zatrudniać kogoś, skoro można korzystać z taniej siły roboczej, jaką są stażyści. Rok temu i pół roku temu byłem stażystą, więc patrzyłem na oferty dla stażystów. Trochę tego było. Teraz patrzę na oferty pracy. Mało. Około 1/3 tego co dla stażystów, a może jeszcze mniej. No i oczywiście wymagają pięcioletniego doświadczenia w pracy na podobnym stanowisku, a czasem i własnego auta.
Nie wiem co to będzie. Przez najbliższe półtora miesiąca jeszcze nie powinienem się o to martwić. Mam raport ze stażu do napisania, mam projekt roczny do ukończenia (i zaczęcia!). W akademiku mogę być do końca lipca (a w poniedziałek spróbuję przedłużyć do końca sierpnia). W lipcu chyba zacznę szukać pracy. Zobaczymy.
wtorek, 12 maja 2009
BCN
Kiedy byłem w Barcelonie to miałem prawie natłok wrażeń i nie wiedziałem co zapamiętać, żeby móc się podzielić. Może zacznę opisywać po kolei, a ulotne wrażenia odnajdą się gdzieś w mojej pamięci.
Do Barcelony jechałem dość smutny. Dosłownie w dzień wyjazdu dowiedziałem się, że nie jedzie nikt z polskiej ekipy (Aga, Bo i Piotrek). W autobusie siedziałem z jakimś obcym gościem, a ponieważ jestem z natury nieśmiały, to nie zamieniłem z nikim słowa przez całą drogę. Z Paryża wyjechaliśmy o 21.30 w środę, a do celu dotarliśmy o 11.00 następnego dnia. Z placu, na którym nas wysadzono poszliśmy całą grupą do hostelu. Tutaj zaczęły się małe problemy z przydziałem pomieszczeń. Subha wprawdzie zrobił to już wcześniej, ale conasse na miejscu zaczęła się rządzić i zrobił się bałagan. Subha wziął pokój sześcioosobowy dla siebie i takich jak ja - którzy przyjechali bez znajomych. Zatem było nas pięciu: Subha (Hindus, a dokładniej Bengal), Fabricio (Rwandyjczyk), Anderson (lub Andersen?) i Norberto (dwaj Brazylijczycy) oraz ja.
Pierwszego dnia, czyli w czwartek, należało jeszcze wypocząć po podróży. W tym celu, wyszliśmy z hostelu i rozpoczęliśmy poszukiwania mercat, czyli marketu. Kiedy znaleźliśmy, to kupiliśmy niezbędną rzecz - piwo i skierowaliśmy się w stronę plaży. Piwo się po drodze skończyło i dokupiliśmy jeszcze. Na szczęście Hiszpanie nie są tak pazerni i mają piwo w lodówkach (we Francji nie zawsze tak jest), więc nadaje się bezpośrednio do spożycia. Na plaży przysiedliśmy się do Rosjanek (w końcu ktoś musi pilnować maneli) i się wykąpaliśmy (raz, drugi, trzeci...). Dla mnie morze było superprzyjemne, ale dla pozostałych, raczej zimne, a wręcz lodowate :) Próbowaliśmy także namówić (potem nawet wciągnąć) dziewczyny do wody, ale się nie udało. W drodze powrotnej robiliśmy sporo głupot (jak fotografowanie się ze starszymi Niemkami :]). Wróciliśmy do schroniska przed wieczornym wyjściem. Potem szukaliśmy jakiejś boîte, ale nasze poszukiwania spełzły na niczym i na dobre wróciliśmy około północy (chyba bez Fabricio, który się gdzieś wkręcił). Kiedy położyłem się, to czułem, że piwo wypite w ciągu dnia jeszcze mi nieźle kręci w głowie.
Drugiego dnia, w piątek, wstaliśmy z planem w miarę konkretnym. Miałem plan miasta, więc zostałem przewodnikiem. Najpierw poszliśmy w stronę portu, gdzie wzięliśmy teleferic na Montjuïc. Jako miłośnik (no może to za duże słowo) fortyfikacji, koniecznie chciałem zobaczyć fortecę na tym wzgórzu, z której jest świetne pole ostrzału na port. Ale tą chęcią nie dzieliłem się z nikim. Na szczęście w miarę bez szemrania wszyscy szli za mną (a na początku było nas w sumie dziesięć osób). Dziewczyny jednak nie chciały się wspinać na górę, więc zostawiły na przystanku autobusowym (i tak potem wzięły inną teleferic), a my (Subha, Brazylijczycy i ja) ruszyliśmy na szczyt. Aha, Fabricio spał jak zabity, bo wrócił nad ranem. Fort jak fort - dobrze zachowany, ale nie znam się tak dobrze, żeby powiedzieć czy git, czy niegit. Warto było jednak wejść, bo świetny widok był stamtą. Zarówno na miasto, port, a nawet na oddalone lotnisko. Potem zeszliśmy w stronę stadionu olimpijskiego, tam też widzieliśmy wieżę [edytuj]. Potem skierowaliśmy się w dół, w stronę miasta. Przeszliśmy koło Palau Nacional, w którym mieści się Muzeum Sztuki Katalońskiej. Niestety, fontann nie mogliśmy zobaczyć, bo wszystko było ogrodzone - na terenie targów był salon samochodowy. Zeszliśmy jeszcze niżej. Zjedliśmy coś i tu znów gromadka się zmniejszyła (aha, dwie dziewczyny już wcześniej wróciły teleferykiem), znów dwie dziewczyny pojechały gdzieś, a my, już tylko w sześcioro, wzięliśmy metro i pojechaliśmy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Nooo, powiem, że specjalnie mnie nie urzekła urodą. Wieże są świetne, ale reszta... Zbyt eklektyczna, zbyt monumentalna, zbyt ni przypiął, ni przyłatał. Sorry Gaudi. Stamtąd wróciliśmy (panowie pieszo, panie metrem - a i tak byliśmy szybciej - dziewczyny musiały shopping zrobić - robiły chyba zresztą co dnia) do schroniska. Wzięliśmy prysznic i poszliśmy do restauracji w porcie na kolację. I tu już powoli docieramy do mojego nieszczęścia :/ Już wcześniej mnie bolało, ale dopiero w resto zauważyłem jak bardzo mi spuchła lewa kostka i że cholernie mnie to boli. Ledwo wróciłem do schroniska. Dodatkowo, ponieważ przez cały dzień byłem na słońcu (oczywiście bez żadnej ochrony przeciwsłonecznej oprócz okularów), to byłem megaczerwony, było mi w pokoju zimno i miałem dreszcze. Chłopacy wrócili w dwóch partiach i to ja zawsze wstawałem i im otwierałem, a nie byłem w najlepszej formie.
W sobotę pojechaliśmy tylko do Parku Guell, który zaprojektował Gaudi. Park jak park - ok, zapewne ma urok, ale musi być w nim mniej turystów. Niestety, długi majowy weekend, to nie jest najlepszy moment na wycieczkę do Barcelony (do Paryża zresztą też nie). Nawiasem pisząc, bardzo dużo było w mieście Francuzów. Potem wróciliśmy do hostelu. Ja musiałem odpocząć, więc zostałem, a Subha, Norberto i Anders(s)on gdzieś wybyli. Potem się trochę zmobilizowałem, wstałem i poszedłem zrobić parę zdjęć w okolicy. Towarzysze podróży znów wracali w nocy, znów partiami, ostatnia partia chyba ok. 6.30.
W niedzielę czekałem już tylko na autobus. Jeszcze powłóczyłem się trochę z Norberto po Dzielnicy Gotyckiej, ale to już było takie włóczenie dla włóczenia (on szukał jakiś suwenirów). O 15.30 wyruszyliśmy w drogę powrotną, którą - z powodu mojej spuchniętej stopy - bardzo źle przeżyłem i wspominam. Prawie nie spałem.
Do Paryża dotarliśmy o 6.10. Trochę się przespałem, potem wstałem, chciałem iść pod prysznic, ale najpierw Marta B. dzwoniła, potem Marka K. dzwoniła i za każdym razem ktoś już mnie zdążył ubiec i zająć miejsce. Do pracy dotarłem niewiele przed południem. W jednym adidasie i jednym laczku. Potem był obiad (w drodze powrotnej nic nie jadłem, a na śniadanie dwa wafle ryżowe z dżemem), pogoda brzydka - zimno, pochmurno i deszczowo. Zero motywacji, najchętniej wróciłbym i położył się spać. Chciałem (jako że jestem teraz na pół etatu) wrócić o 17.00, ale oczywiście ciągle coś wyskakiwało i ostatecznie biuro opuściłem o 17.47.
Inne wspomnienia z podróży.
Barcelona - duże miasto i zabytki nie są tak skoncentrowane jak w Paryżu, więc się trudniej zwiedza.
Barcelona - wcale (wbrew temu co mi mówiono) nie jest tańsza od Paryża (może nie tam jadłem, gdzie powinienem?)
Na najbardziej znanej alei miasta - Las Ramblas wieczorem jesteś (przynajmniej ja byłem) zaczepiany przez prostytutki (same Murzynki), a porcie przez dilerów narkotyków. Dziewczyny powiedziały mi, że pewnie dlatego, że wyglądam na Brytola, którzy znani są z ekscesów (zresztą nie tylko tutaj pewnie).
Barcelona - miast kieszonkowców i innych złodziei. Mnie na szczęście nic przykrego nie spotkało, ale kiedy robiliśmy sobie zdjęcia, koleś próbował podebrać Subhie portfel (z torebki przewieszonej przez ramie), a jedna z Rosjanek została okradziona à l'arrache, czyli kiedy stała przy przejściu, jezdni (?) przejeżdżający na skuterze koleś zerwał jej z ramienia torebkę i tyle go widziała.
Coś mi się zapewne jeszcze przypomni, ale pewnie już nie będzie mi się chciało dopisywać. Zdjęcia tymczasowo są tutaj, ale potem wybiorę, poprawię i wrzucę jeszcze raz.
Do Barcelony jechałem dość smutny. Dosłownie w dzień wyjazdu dowiedziałem się, że nie jedzie nikt z polskiej ekipy (Aga, Bo i Piotrek). W autobusie siedziałem z jakimś obcym gościem, a ponieważ jestem z natury nieśmiały, to nie zamieniłem z nikim słowa przez całą drogę. Z Paryża wyjechaliśmy o 21.30 w środę, a do celu dotarliśmy o 11.00 następnego dnia. Z placu, na którym nas wysadzono poszliśmy całą grupą do hostelu. Tutaj zaczęły się małe problemy z przydziałem pomieszczeń. Subha wprawdzie zrobił to już wcześniej, ale conasse na miejscu zaczęła się rządzić i zrobił się bałagan. Subha wziął pokój sześcioosobowy dla siebie i takich jak ja - którzy przyjechali bez znajomych. Zatem było nas pięciu: Subha (Hindus, a dokładniej Bengal), Fabricio (Rwandyjczyk), Anderson (lub Andersen?) i Norberto (dwaj Brazylijczycy) oraz ja.
Pierwszego dnia, czyli w czwartek, należało jeszcze wypocząć po podróży. W tym celu, wyszliśmy z hostelu i rozpoczęliśmy poszukiwania mercat, czyli marketu. Kiedy znaleźliśmy, to kupiliśmy niezbędną rzecz - piwo i skierowaliśmy się w stronę plaży. Piwo się po drodze skończyło i dokupiliśmy jeszcze. Na szczęście Hiszpanie nie są tak pazerni i mają piwo w lodówkach (we Francji nie zawsze tak jest), więc nadaje się bezpośrednio do spożycia. Na plaży przysiedliśmy się do Rosjanek (w końcu ktoś musi pilnować maneli) i się wykąpaliśmy (raz, drugi, trzeci...). Dla mnie morze było superprzyjemne, ale dla pozostałych, raczej zimne, a wręcz lodowate :) Próbowaliśmy także namówić (potem nawet wciągnąć) dziewczyny do wody, ale się nie udało. W drodze powrotnej robiliśmy sporo głupot (jak fotografowanie się ze starszymi Niemkami :]). Wróciliśmy do schroniska przed wieczornym wyjściem. Potem szukaliśmy jakiejś boîte, ale nasze poszukiwania spełzły na niczym i na dobre wróciliśmy około północy (chyba bez Fabricio, który się gdzieś wkręcił). Kiedy położyłem się, to czułem, że piwo wypite w ciągu dnia jeszcze mi nieźle kręci w głowie.
Drugiego dnia, w piątek, wstaliśmy z planem w miarę konkretnym. Miałem plan miasta, więc zostałem przewodnikiem. Najpierw poszliśmy w stronę portu, gdzie wzięliśmy teleferic na Montjuïc. Jako miłośnik (no może to za duże słowo) fortyfikacji, koniecznie chciałem zobaczyć fortecę na tym wzgórzu, z której jest świetne pole ostrzału na port. Ale tą chęcią nie dzieliłem się z nikim. Na szczęście w miarę bez szemrania wszyscy szli za mną (a na początku było nas w sumie dziesięć osób). Dziewczyny jednak nie chciały się wspinać na górę, więc zostawiły na przystanku autobusowym (i tak potem wzięły inną teleferic), a my (Subha, Brazylijczycy i ja) ruszyliśmy na szczyt. Aha, Fabricio spał jak zabity, bo wrócił nad ranem. Fort jak fort - dobrze zachowany, ale nie znam się tak dobrze, żeby powiedzieć czy git, czy niegit. Warto było jednak wejść, bo świetny widok był stamtą. Zarówno na miasto, port, a nawet na oddalone lotnisko. Potem zeszliśmy w stronę stadionu olimpijskiego, tam też widzieliśmy wieżę [edytuj]. Potem skierowaliśmy się w dół, w stronę miasta. Przeszliśmy koło Palau Nacional, w którym mieści się Muzeum Sztuki Katalońskiej. Niestety, fontann nie mogliśmy zobaczyć, bo wszystko było ogrodzone - na terenie targów był salon samochodowy. Zeszliśmy jeszcze niżej. Zjedliśmy coś i tu znów gromadka się zmniejszyła (aha, dwie dziewczyny już wcześniej wróciły teleferykiem), znów dwie dziewczyny pojechały gdzieś, a my, już tylko w sześcioro, wzięliśmy metro i pojechaliśmy zobaczyć bazylikę Sagrada Familia. Nooo, powiem, że specjalnie mnie nie urzekła urodą. Wieże są świetne, ale reszta... Zbyt eklektyczna, zbyt monumentalna, zbyt ni przypiął, ni przyłatał. Sorry Gaudi. Stamtąd wróciliśmy (panowie pieszo, panie metrem - a i tak byliśmy szybciej - dziewczyny musiały shopping zrobić - robiły chyba zresztą co dnia) do schroniska. Wzięliśmy prysznic i poszliśmy do restauracji w porcie na kolację. I tu już powoli docieramy do mojego nieszczęścia :/ Już wcześniej mnie bolało, ale dopiero w resto zauważyłem jak bardzo mi spuchła lewa kostka i że cholernie mnie to boli. Ledwo wróciłem do schroniska. Dodatkowo, ponieważ przez cały dzień byłem na słońcu (oczywiście bez żadnej ochrony przeciwsłonecznej oprócz okularów), to byłem megaczerwony, było mi w pokoju zimno i miałem dreszcze. Chłopacy wrócili w dwóch partiach i to ja zawsze wstawałem i im otwierałem, a nie byłem w najlepszej formie.
W sobotę pojechaliśmy tylko do Parku Guell, który zaprojektował Gaudi. Park jak park - ok, zapewne ma urok, ale musi być w nim mniej turystów. Niestety, długi majowy weekend, to nie jest najlepszy moment na wycieczkę do Barcelony (do Paryża zresztą też nie). Nawiasem pisząc, bardzo dużo było w mieście Francuzów. Potem wróciliśmy do hostelu. Ja musiałem odpocząć, więc zostałem, a Subha, Norberto i Anders(s)on gdzieś wybyli. Potem się trochę zmobilizowałem, wstałem i poszedłem zrobić parę zdjęć w okolicy. Towarzysze podróży znów wracali w nocy, znów partiami, ostatnia partia chyba ok. 6.30.
W niedzielę czekałem już tylko na autobus. Jeszcze powłóczyłem się trochę z Norberto po Dzielnicy Gotyckiej, ale to już było takie włóczenie dla włóczenia (on szukał jakiś suwenirów). O 15.30 wyruszyliśmy w drogę powrotną, którą - z powodu mojej spuchniętej stopy - bardzo źle przeżyłem i wspominam. Prawie nie spałem.
Do Paryża dotarliśmy o 6.10. Trochę się przespałem, potem wstałem, chciałem iść pod prysznic, ale najpierw Marta B. dzwoniła, potem Marka K. dzwoniła i za każdym razem ktoś już mnie zdążył ubiec i zająć miejsce. Do pracy dotarłem niewiele przed południem. W jednym adidasie i jednym laczku. Potem był obiad (w drodze powrotnej nic nie jadłem, a na śniadanie dwa wafle ryżowe z dżemem), pogoda brzydka - zimno, pochmurno i deszczowo. Zero motywacji, najchętniej wróciłbym i położył się spać. Chciałem (jako że jestem teraz na pół etatu) wrócić o 17.00, ale oczywiście ciągle coś wyskakiwało i ostatecznie biuro opuściłem o 17.47.
Inne wspomnienia z podróży.
Barcelona - duże miasto i zabytki nie są tak skoncentrowane jak w Paryżu, więc się trudniej zwiedza.
Barcelona - wcale (wbrew temu co mi mówiono) nie jest tańsza od Paryża (może nie tam jadłem, gdzie powinienem?)
Na najbardziej znanej alei miasta - Las Ramblas wieczorem jesteś (przynajmniej ja byłem) zaczepiany przez prostytutki (same Murzynki), a porcie przez dilerów narkotyków. Dziewczyny powiedziały mi, że pewnie dlatego, że wyglądam na Brytola, którzy znani są z ekscesów (zresztą nie tylko tutaj pewnie).
Barcelona - miast kieszonkowców i innych złodziei. Mnie na szczęście nic przykrego nie spotkało, ale kiedy robiliśmy sobie zdjęcia, koleś próbował podebrać Subhie portfel (z torebki przewieszonej przez ramie), a jedna z Rosjanek została okradziona à l'arrache, czyli kiedy stała przy przejściu, jezdni (?) przejeżdżający na skuterze koleś zerwał jej z ramienia torebkę i tyle go widziała.
Coś mi się zapewne jeszcze przypomni, ale pewnie już nie będzie mi się chciało dopisywać. Zdjęcia tymczasowo są tutaj, ale potem wybiorę, poprawię i wrzucę jeszcze raz.
sobota, 28 lutego 2009
Rex czy Queen?
Ten piątek się nie zapowiadał specjalnie. Z pracy wyszedłem od 20h10. Zmęczony, nie miałem specjalnie ochoty jeszcze wychodzić wieczorem. Zwłaszcza, że wiedziałem, że sobota ma być bardzo ciepła i słoneczna, więc mógłbym był się gdzieś wybrać rowerem.
Ale jednak. "Piątek, tygodnia koniec i początek" zacząłem (a właściwie piątkowy wieczór) w pubie Polyglot, którego nie polecam, bo serwuje ciepłe piwo i jeszcze barman wmawia, że to dlatego, że beczkę właśnie zmienił - bullshit! Ciepłe było dlatego, że z oszczędności dolewają piwa, które ustało się z piany, którą zgarniają z serwowanych piw. Ale nic, jakoś to przeżyłem.
Prawdopodobnie byłem tego wieczoru wpisany na listę gości do Rex Clubu (ja + 3 osoby), ale potwierdzenia nie dostałem, a zebrała się w sumie większa ekipa, więc Rex odpadł. Ale poszliśmy do jeszcze BCBG lokalu - do klubu Queen na Champs Elysees. A to wszystko na krzywy ryj ;) Nie zapłaciłem nic za wjazd. Długo też tam jakoś nie zabawiliśmy, jakieś 2h. O 3h30 byłem już w domu.
Zdjęć brak (tzn. ktoś robił, ale nie wiem kto, więc pewnie do mnie nie dotrą).
Ale jednak. "Piątek, tygodnia koniec i początek" zacząłem (a właściwie piątkowy wieczór) w pubie Polyglot, którego nie polecam, bo serwuje ciepłe piwo i jeszcze barman wmawia, że to dlatego, że beczkę właśnie zmienił - bullshit! Ciepłe było dlatego, że z oszczędności dolewają piwa, które ustało się z piany, którą zgarniają z serwowanych piw. Ale nic, jakoś to przeżyłem.
Prawdopodobnie byłem tego wieczoru wpisany na listę gości do Rex Clubu (ja + 3 osoby), ale potwierdzenia nie dostałem, a zebrała się w sumie większa ekipa, więc Rex odpadł. Ale poszliśmy do jeszcze BCBG lokalu - do klubu Queen na Champs Elysees. A to wszystko na krzywy ryj ;) Nie zapłaciłem nic za wjazd. Długo też tam jakoś nie zabawiliśmy, jakieś 2h. O 3h30 byłem już w domu.
Zdjęć brak (tzn. ktoś robił, ale nie wiem kto, więc pewnie do mnie nie dotrą).
piątek, 21 listopada 2008
Zawody
Trafiłem niedawno na jedną z tych kartek, potem odnalazłem wszystkie w Sieci. Wrzucam tutaj z tłumaczeniem. Wszystkie obrazki pochodzą ze strony www.cybercartes.com
1. Coś o mnie.
Mój uśmiech?
Sposób jak każdy inny, aby wspinać się ciężko po szczeblach kariery, ukrywając moją chroniczną depresję.
1. Coś o mnie.
Mój uśmiech?
Sposób jak każdy inny, aby wspinać się ciężko po szczeblach kariery, ukrywając moją chroniczną depresję.
Sekret mojego powodzenia?
To przede wszystkim wyjątkowy sposób trzymania okularów z łokciem opartym na kolanie.
Kreatywny?
To cynizm, wielki T-shirt i cudowna wiarygodność w każdej sytuacji...
Marketing?
To używanie z całym przekonaniem amerykańskich wyrazów pozbawionych sensu, zachowując włosy dobrze ułożone.
Zarządzanie?
To przede wszystkim sprawa szelek, fryzury i zmarszczek na czole...
Inżynier...
To medytacja przez godziny przed wygaszaczem ekranu, oczekując, że ktoś przyjdzie nas poprosić o zmianę tonera w kserokopiarce księgowości.
Księgowy...
To rozwijanie szczególnego poczucia humoru.
[na kubku napis: Nie potrzebujesz żadnych pieniędzy]
To rozwijanie szczególnego poczucia humoru.
[na kubku napis: Nie potrzebujesz żadnych pieniędzy]
piątek, 14 listopada 2008
Przyjęcie w Radzie Regionu Ile-de-France
Nasz sponsor - region Ile-de-France - oficjalnie nas przywital w Paryżu. Uroczystość miala miejsce w siedzibie Rady Regionu (Conseil Regional) przy rue de Babylone.
Direction de la Recherche, de l'Innovation et de l'Enseignement Superieur jest jednostką odpowiedzialną za pozyskiwanie zdolnych studentów;) To ludzie z tej jednostki m.in. nas dzisiaj przywitali.
Przy okazji poznalem parę liczb. Fundusz dla studentów zagranicznych jest drugi pod względem wielkości (pierwszy jest dla Francuzów wyjeżdżających za granicę na studia) i wynosi 2,2 mln euro. W tym roku stypendystów jest 200 (149 nowych i 51 z ubieglego roku). Kandydatur bylo 326 (między innymi moja).
Kilka narodowości, które są uczestnikami programu: Brazylia (25 osób - najliczniejsi), Indie (21), Rosja (17), Argentyna (14). Nie wiem dlaczego, ale Polski nie wymienili - od siebie dodam, że studentów z Polski jest również 14 (na razie doliczyliśmy się 7 osób: Agnieszka, Ewa, Bożena, Kasia, Piotr, Tomasz i ja. Więc brakuje jeszcze 7 osób - chyba dobrze się konspirują;)).
Po części oficjalnej poszliśmy na koktajl - niestety, byl tylko szampan. Piwa nie bylo:/
----------------------------------------------------------------
A w środę w Fundacji byl Bar Mythique - calkiem fajna impreza, ale niestety - w czwartek o 9h00 mam zajęcia, więc 6x0.25l do 1h00 i spać.
Direction de la Recherche, de l'Innovation et de l'Enseignement Superieur jest jednostką odpowiedzialną za pozyskiwanie zdolnych studentów;) To ludzie z tej jednostki m.in. nas dzisiaj przywitali.
Kilka narodowości, które są uczestnikami programu: Brazylia (25 osób - najliczniejsi), Indie (21), Rosja (17), Argentyna (14). Nie wiem dlaczego, ale Polski nie wymienili - od siebie dodam, że studentów z Polski jest również 14 (na razie doliczyliśmy się 7 osób: Agnieszka, Ewa, Bożena, Kasia, Piotr, Tomasz i ja. Więc brakuje jeszcze 7 osób - chyba dobrze się konspirują;)).
----------------------------------------------------------------
A w środę w Fundacji byl Bar Mythique - calkiem fajna impreza, ale niestety - w czwartek o 9h00 mam zajęcia, więc 6x0.25l do 1h00 i spać.
środa, 20 sierpnia 2008
Wiadomość dnia II
Grekiem jednak nie jestem. Najwidoczniej w tamtym zaświadczeniu wkradł się jakiś błąd. Jestem polskim studentem.
To zaświadczenie nr 2 o stypendium francuskim. Jeeeee! Ale jeszcze trochę problemów z nim jednak mam.
Najważniejsze, że razem ze stypendium zobowiązuję się do mieszkania w międzynarodowym kampusie uniwersyteckim w Paryżu.
To zaświadczenie nr 2 o stypendium francuskim. Jeeeee! Ale jeszcze trochę problemów z nim jednak mam.
Najważniejsze, że razem ze stypendium zobowiązuję się do mieszkania w międzynarodowym kampusie uniwersyteckim w Paryżu.

czwartek, 3 lipca 2008
Na progu Tesco usiadłem i zapłakałem
Pierwsze spożywcze (i nie tylko) zakupy w Polsce. Takie, które wystarczą na jakiś czas. Za podobne zakupy we Francji płaciłem około 30 euro. Tutaj zapłaciłem 99,98 zł! I w dodatku nie kupiłem zgrzewki soków i zgrzewki piwa, a jajek zamiast 30 kupiłem 10 sztuk (we FR 30 jajek rozm. M kosztował niecałe 3 euro), ryza papieru (niemarkowego) w PL 12,99 zł, a we FR 4,50 euro. Nie kupiłem również mięsa. Czy ktoś może mi wytłumaczyć dlaczego w Polsce jest tak drogo? Dlaczego mimo kilkukrotnie niższych zarobków ceny są wyższe niż we Francji? Dlaczego tam litr oleju napędowego kosztuje 1,45 euro (*3,35 zł = 4,8575), a w Polsce olej napędowy kosztuje 4,69 zł (co więcej, jest droższy niż benzyna E95 o jakieś 5 groszy). Dodam, że SMIC (czyli płaca minimalna) we Francji wynosi 1264 euro. Nie wiem ile minimalna w Polsce wynosi.
Wydaje mi się, że trzeba stąd spadać. Lepiej już tu nie będzie. Przykre, ale takie mam wrażenie.
Wydaje mi się, że trzeba stąd spadać. Lepiej już tu nie będzie. Przykre, ale takie mam wrażenie.
Oto paragon, sami zobaczcie, że bez ekstrawagancji te zakupy były.

środa, 2 lipca 2008
Jak krótko
Właśnie wróciłem od fryzjera (a właściwie od fryzjerek na ul. Słowiańskiej). Jeśli strzygę się w Poznaniu, to zawsze tam. Wszystko w Polsce drożeje, strzyżenie również. Za proste ostrzyżenie maszynką zapłaciłem (widełki były w cenniku 9-11 zł) 11 zł. Zastanawiam się dlaczego nie 9?

Zdjęcie specjalnie dla tych, które mnie wolą w krótkich włosach. W zasadzie to nawet się przyzwyczaiłem do dłuższych włosów, ale na wakacje, latem, bardziej praktyczne są krótkie. No i przynajmniej jest szansa, że mi się czoło opali choć trochę. Tylko dlaczego to ucho zawsze tak mi odstaje?

Elektryczne Gitary - Włosy. Czy ktoś zna jeszcze jakieś piosenki o włosach? (oprócz Pękniętego jeża)
Subskrybuj:
Posty (Atom)