sobota, 28 lutego 2009

Rex czy Queen?

Ten piątek się nie zapowiadał specjalnie. Z pracy wyszedłem od 20h10. Zmęczony, nie miałem specjalnie ochoty jeszcze wychodzić wieczorem. Zwłaszcza, że wiedziałem, że sobota ma być bardzo ciepła i słoneczna, więc mógłbym był się gdzieś wybrać rowerem.

Ale jednak. "Piątek, tygodnia koniec i początek" zacząłem (a właściwie piątkowy wieczór) w pubie Polyglot, którego nie polecam, bo serwuje ciepłe piwo i jeszcze barman wmawia, że to dlatego, że beczkę właśnie zmienił - bullshit! Ciepłe było dlatego, że z oszczędności dolewają piwa, które ustało się z piany, którą zgarniają z serwowanych piw. Ale nic, jakoś to przeżyłem.

Prawdopodobnie byłem tego wieczoru wpisany na listę gości do Rex Clubu (ja + 3 osoby), ale potwierdzenia nie dostałem, a zebrała się w sumie większa ekipa, więc Rex odpadł. Ale poszliśmy do jeszcze BCBG lokalu - do klubu Queen na Champs Elysees. A to wszystko na krzywy ryj ;) Nie zapłaciłem nic za wjazd. Długo też tam jakoś nie zabawiliśmy, jakieś 2h. O 3h30 byłem już w domu.
Zdjęć brak (tzn. ktoś robił, ale nie wiem kto, więc pewnie do mnie nie dotrą).

Brak komentarzy: