Wstaliśmy chyba ok. 7h45. Zbieraliśmy się dość długo, chociaż chciałem, abyśmy wyszli z akademika przed 8.30, zanim przyjdzie sprzątaczka. Tak wcześnie się nie udało, ale jednak zdążyliśmy przed nią. Znieśliśmy tobołki na dół, przyszedł Śledziu po klucz i popatrzeć na nasz odjazd. Każdy z nas miał dwie sześćdziesięciolitrowe tylne sakwy boczne, czterdziestolitrowy worek i po dwa bidony. Ja dodatkowo miałem torbę na kierownicę. Załadowaliśmy wszystko na rowery i w drogę. Kierunek - dworzec Montparnasse Vaugirard. Zupełnie inaczej jedzie się z tak obciążonym rowerem. Trudniej rozpędzić i trudniej wyhamować, trzeba uważać między wąsko rozstawionymi słupkami, żeby nie zahaczyć. Na dworzec dojechaliśmy trzydzieści minut przed odjazdem pociągu. Zanim dojechaliśmy, jeszcze dwa razy się zatrzymywaliśmy, bo nie byłem pewien czy zabrałem polar i śpiwór. Dobrze, że koleżanka z pracy powiedziała mi, że Vaugirard to nie tam gdzie cały Montparnasse - dzięki temu nie szukałem w popłochu peronu, z którego odjeżdżał nasz pociąg (o 10h24). Bilety z rezerwacją miejsc na pociąg Corail Intercites kupiłem tydzień wcześniej. Okazało się, że mamy miejscówki w tym samym wagonie, w którym jechały rowery - bardzo dobrze. Podróż do Granville trwała równe trzy godziny i bardzo mi się dłużyła - pewnie dlatego, że spieszyło mi się, żeby ujrzeć morze, a także dlatego, że nie zdrzemnąłem się w czasie jazdy.
Od Tour de Bretagne 2009 |
W Granville wysiedliśmy o 13h24 i od razu skierowaliśmy się w stronę morza (ale nie w mieście, chcieliśmy się jak najszybciej z niego wydostać). Po drodze wstąpiliśmy na małe zakupy do Lidla. Nie najlepiej wyjechaliśmy z miasta, bo wpadliśmy na drogę D973, na której jest dość duży i szybki ruch. W dodatku chyba ze trzy spore pagórki zaliczyliśmy zaraz za miastem, które nas (niezaprawionych w jeździe z obciążeniem) nieco zmęczyły. Później było ich jeszcze kilka, ale odbiliśmy na zachód, w stronę morza i tam już było spokojniej. Na nadmorskim bulwarze (może w Kairon La Plage) zjedliśmy posiłek i ruszyliśmy w dalszą drogę na południe. Myślałem, tak wcześniej zaplanowałem, że dojedziemy tego dnia do Mont Saint Michel - na drogowskazie za Granville widniała liczba 49, która wydawała się osiągalna, ale ponieważ nie jechaliśmy drogą departamentalną, więc liczbę tę na liczniku widać było znacznie wcześniej. O 18h00 byliśmy dopiero pod Avranches i tam wstąpiłem do chambres d'hôtes, aby zapytać o wolne miejsca i cenę noclegu. Wolnych miejsc nie mieli, a cena wahała się od 43-45 euro ze śniadaniem. Trochę za dużo jak dla nas. Ale pani powiedziała mi, że za jakieś dzisięć kilometrów powinien być kemping (w Céaux lub Courtils). Dojechaliśmy do Pontaubault, przejechaliśmy tu przez kamienny most na rzece Sélune, przez który generał Patton wkroczył do Bretanii. W boulangerie kupiliśmy dwie bagietki, dwa pains au chocolat i butelkę zimnego cydru. Spożyliśmy to zaraz na ławeczce nad rzeką. Zebraliśmy się w dalszą drogę i ledwo zjechaliśmy na szosę, a pojawiła się przed nami tablica wskazująca drogę do kempingu. Udaliśmy się we wskazanym kierunku. Przyjął nas starszy jegomość - prawdopodobnie jakiś Anglik na emeryturze, bo choć trochę mówił po francusku, to z bardzo zabawnym akcentem (jak mój prof. od angielskiego - Mr Jacob). Cała przyjemność kosztowała na 9 euro za dwie osoby.
Od Tour de Bretagne 2009 |
Rozbicie decathlonowego namiotu okazało się dość skomplikowane (a przecież obydwaj mamy wieloletnie doświadczenie z namiotami). W ogóle, brat tego namiotu nawet nie rozpakował, więc mogło się okazać, że nie nadaje się zupełnie do użytku. Poradziliśmy sobie jednak z nim. [Dla dwóch osób polecam namioty trzyosobowe!]
Przybliżona trasa pierwszego dnia (w realu przejechane 56 km)
Agrandir le plan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz