wtorek, 29 lipca 2008

Rozkręcamy się

Wczoraj zbliżyłem się do dystansu dziennego 60 km (w trzech etapach, zabrakło 2200 m). Jechałem trasą: Poznań -> Morasko -> Radojewo -> Biedrusko -> Bolechowo -> Owińska -> Czerwonak -> Poznań.

Widok z Radojewa w kierunku północnym

W lesie za Radojewem, na jakiejś kładce

Pałac w Owińskach

Zespół pocysterski w Owińskach
Jakaś flora w Owińskach (przyroda też ma fantazję)
Fort IVa w Poznaniu (przy ul. Lechickiej)
Zasłużona nagroda
Ilustracja dźwiękowa

środa, 23 lipca 2008

Plan na 3 sierpnia

Czekam na zgłoszenia.

Więcej informacji tutaj.

Wyjazd o 8:05 z dworca Poznań Garbary. O 8.23 wysiadamy w Biskupicach Wlkp. i zaczynamy kręcić. Trasa wiedzie przez Puszczę Zielonkę, wzdłuż jezior. Większość drogi pokonamy trasą R-2 (fioletowa).
Poznań Garbary (PKP) -> Biskupice -> Kowalskie -> Kołatka -> Tuczno -> Pławno -> Kamińsko -> Trzaskowo -> Bolechowo -> Biedrusko -> Radojewo -> Poznań.


____________________________________________________________
Dystans dzienny: 43 km
Zabrakło 500 m, żeby przekroczyć 150 km dystansu całkowitego:]

Droga z Pawłowic do Złotnik


wtorek, 22 lipca 2008

Wielkopolskie drogi III

Dystans dzienny: 38,5 km (11 km rano + reszta wieczorem).
Prędkość maksymalna: 42 km/h.




Chłopiec z kukurydzy

Wielkopolskie drogi

"Cieniasy"

Stan licznika po 4 dniach jeżdżenia

Nowe sporty w Poznaniu - nordic walking

Misiek z ptaśkiem na stacji trafo

poniedziałek, 21 lipca 2008

Mapa vs. atlas

Spędziłem dzisiaj sporo czasu na poszukiwaniach dość dokładnej mapy (ewentualnie atlasu) Wielkopolski.

MAPA:
+ ciężar,
+ cena (jednorazowa, około 6-7 zł),
- dokładność (zależy oczywiście od skali).

ATLAS:
+ dokładność,
+ poręczność (otwiera się strony, a nie kombinuje z płachtą),
+ więcej informacji (często),
- cena (chociaż w sumie to za atlas Wielkopolski zapłaciłbym 33 złote; za 33 złote kupiłbym raptem około 5 map),
- ciężar (niestety, ale dużo większy od ciężaru mapy).

Ostatecznie kupiłem mapę, ale nie Wielkopolski, tylko Puszczy Zielonki (mapa turystyczna, skala 1:65000). Wróciłem do domu i zacząłem planować jakąś wycieczkę do tejże puszczy (razem ze stroną MapMyRide). Zakładam, że maksymalnie jestem w stanie przejechać tylko 40 km (żeby nie zmasakrować kolana). Niestety, ponieważ puszcza jest po drugiej stronie Warty, żadna tras nie ma mniej niż 40 km (żadna trasa, która pozwala zwiedzić trochę tej puszczy). Chyba na razie pozostaje zachodni brzeg Warty (trasa czerwona). Coś mi się wydaje, że jednak muszę opracować trasę od Obornik do Poznania (do Obornik pociągiem, a potem wzdłuż Warty). Jedyne co mnie martwi, to przejazd przez tereny wojska (poligon). Nie wiem czy jest to możliwe. W weekendy chyba tak. Ostatecznie można pomyśleć o trasie wzdłuż lewego brzegu rzeki (trasa zielona).

Dystans pokonany dzisiaj po mieście: 34 km

niedziela, 20 lipca 2008

Fauna i flora i trochę smutno

W sobotę rano zorientowałem się, że mam zwierzątko. Zupełnie własne. Związane ze mną więzami krwi. Wolałbym mieć psa, ale to zwierzątko ma tę zaletę, że nie trzeba go wyprowadzać na spacer. Już go nie mam. Poszedłem do izby przyjęć do szpitala, lekarz włożył mi kawałek drewna między zęby, przywiązał paskami ręce do brzegów kozetki, wziął pęsetę (taką płaską, boczną) i go wyrwał. Nawet na pamiątkę mi nie dał:/

Potem pojechałem na działkę. Dzień minął pod patronatem odchwaszczania i kiszenia ogórków.

Ślimaki też są obecne i bardzo aktywne.


A to w mieście. Kwietnik przed blokiem. Róża dla wszystkich Pań, które tutaj zaglądają.

A to już niedziela. Na klatkoskiej

I już na koniec. Zdjęcie zatytułowane Duch Polski, czyli polska codzienność - bazarek ze skarpetami, warzywami i kościół w tle.

czwartek, 17 lipca 2008

Wielkopolskie drogi II

Kupiłem dzisiaj licznik rowerowy. Zamontowałem. Musiałem wypróbować. I wypróbowałem. Jeździłem trochę ponad dwie godziny.
Dystans: 22,77 km
Prędkość max.: 33,6 km/h
Prędkość średnia: 14,2 km/h
Czas jazdy (czyli kręcenia): 1h36

Zaczynamy!

Pisałem w marcu, że pojeździłbym rowerem po pewnej drodze (archiwum). Byłem tam dziś. Nic się nie zmieniło.

Niedaleko tego miejsca wypatrzyłem dwa żurawie. Udało mi się zrobić im zdjęcie, ale nie dałem rady zbliżyć się wystarczająco, aby nie używać zoomu cyfrowego (więc zdjęcie jest jakie jest). Przy okazji: święty Mikołaju, jeśli czytasz ten blog, to widzisz to zdjęcie - to dowód na to, że potrzebuję cyfrową lustrzankę z zoomem z prawdziwego zdarzenia. Zadowolę się jakimś Canonem EOS-em;)
Tapeta 1 - Dawno temu w trawie

Tapeta 2 - Dla kamieniarza
Tapeta 3 - Dla entomologa (czy ktoś wie co to za motyl?)

Tapeta 4 - Jesień idzie

Chcesz się ze mną przejechać?


Polecimy nad makami...


Ulica Piołunowa w Radojewie. Wieść gminna niesie, że tą drogą przechadzał się Napoleon Bonaparte, kiedy szedł na Moskwę. Podobno szukał tu terenu dogodnego do wydania bitwy.

Tapeta 5 - Dla drwala
PS Jeśli ktoś rzeczywiście chciałby której ze zdjęć w większym rozmiarze na tapetę, to proszę się nie krępować i pisać.

_________________________________________________________
Pora na sprawy mniej przyjemne. Kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym zrobiłem pierwsze zdjęcie, polactwo nielegalnie wyrzuca śmieci - także zawierający azbest eternit. Czy podejście ludzi do środowiska kiedyś się zmieni? W domu, na podwórku nienaganna czystość i porzundek, ale śmieci to do rowu lub lasu wywożą. Wstyd!

Jestem (byłem?) wędkarzem. Rozumiem, że wędkarz zabiera sporo rzeczy ze sobą nad rzekę (tutaj brzeg Warty). Ale jeśli jedzie z butelkami pełnymi, to czy to jest taki dla niego problem, aby te butelki (już puste) zabrać ze sobą z powrotem? Nie rozumiem.

Tutaj tylko apel. Nie znam przyczyn tego pożaru. Nie wyrzucajcie szkła do lasu, nie rzucajcie niedopałków gdzie popadnie!

środa, 16 lipca 2008

Przypadki...

a przynajmniej zbiegi okoliczności, które rządzą moim życiem.

Zacząć trzeba od tego, że zostałem poczęty przez przypadek - tzn. nie byłem dzieckiem planowanym. Nie szkodzi, jakoś się udało. Wczesnego dzieciństwa nie pamiętam dokładnie, ale podejrzewam, że w nim również spory udział miały przypadki.

Liceum
Kiedy zdawałem egzaminy wstępne do liceum (zaraz po podstawówce, przypominam, że gimnazjum wtedy jeszcze nie istniało), to chciałem iść do klasy z angielskim i niemieckim (angielskiego uczyłem się prywatnie, a niemiecki miałem w szkole podstawowej). Niestety, nie udało się dostać do tej klasy, do której chciałem. Dostałem się do klasy "D", ale przeniosłem się (a właściwie Brat mnie przeniósł) do klasy "A". W klasie "D" był francuski i niemiecki (o ile dobrze pamiętam), a w "A" francuski i angielski. W obydwu klasach języka Moliera uczyła Pani Grażyna K. (którą, jeśli tu przypadkiem trafi, serdecznie pozdrawiam); klasy "D" była również wychowawczynią. Zatem trafiłem (ja! który po francusku znał tylko /żetem ala foli/) do klasy z rozszerzonym francuskim (6h tygodniowo). Niestety, w owym czasie, to Francja wydawała mi się krajem tak odległym, że nawet nie wyobrażałem sobie, iż pewnego dnia tam pojadę. Dlatego też nie przykładałem się za bardzo do nauki tego języka. Trochę się zmieniło w połowie klasy maturalnej, kiedy stwierdziłem, że egzaminu pisemnego nie będę zdawał z matematyki, lecz z francuskiego. Zarówno egzamin ustny jak i pisemny (z małą pomocą koleżanek) zdałem na 4.

Studia
Ponieważ tutaj również wybrałem język francuski jako lektorat, trafiłem do grupy "K" (lepiej trafić nie mogłem:)). Spotkałem wspaniałe osoby - między innymi Edytę Z., która po drugim roku studiów wyjechała do Francji. Po roku, przez który utrzymywaliśmy cały czas kontakt, zaproponowała mi, abym przyjechał ją zastąpić w pracy. Od razu po przeczytaniu tego mejla wiedziałem, że chcę jechać. Pozostawało tylko powiedzieć o tym jakoś rodzinie i Pewnej Osobie.

Francja I
Pojechałem. Przez rok nauczyłem się właściwie francuskiego od początku (zaraz po przyjeździe nie rozumiałem nawet Bienvenue en France). Ale jak wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy. Tak samo ten roczny pobyt (a zwłaszcza ostatnie sześć miesięcy) zleciał jak z bicza strzelił. Powiedziałem sobie wtedy, że po skończonych studiach w Polsce wrócę tam.

Rok w Polsce, czwarty rok studiów
Wróciłem. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do polskiej rzeczywistości. Nadal zamierzałem wrócić do Francji dopiero po otrzymaniu dyplomu magistra. Ale przypadek sprawił, że poszedłem na Dzień Erasmusa organizowany przez UAM. Byli uczestnicy programu opowiadali o swoich przeżyciach. Kiedy wyszedłem z budynku, wiedziałem jedno - Chcę jechać! Po załatwieniu mnóstwa formalności, dostałem wiadomość, że się zakwalifikowałem. Jedyne co pozostało, to zaliczyć rok i nadrobić zaległości z trzeciego roku studiów (którego nie miałem zamkniętego przed pierwszym wyjazdem).
Ciężko pracowałem. Ostatnie egzaminy zdawałem 25 i 26 września 2007, a na 29 już miałem kupiony bilet do Paryża. Udało się. Pojechałem.

Francja II
Trafiłem na Master I (pierwszy rok studiów magisterskich). Ponieważ są to studia zawodowe (czyli praktyczne, przygotowujące do pracy), musiałem zaliczyć cały program jednego kierunku. Nie mogłem, jak mogą to erasmusi, wybierać sobie zajęć z różnych kierunków. Nie szkodzi. Wyszło mi to na zdrowie.
Kiedy w listopadzie odwiedziłem moją byłą Szefową, zapytała się mnie, czy chcę zostać na następny rok. Wtedy odpowiedziałem, że jeszcze nie wiem. Potem miałem wspaniały staż - dziewczyny, z którymi pracowałem również pytały się czy przyjdę w przyszłym roku na staż do nich. Wtedy zacząłem już poważnie o tym myśleć.
Na każdym semestrze erasmus musi dostarczyć uczelni macierzystej learning agreement. Mejlem wysłałem taki dokument do pani odpowiedzialnej za mojego mastera do podpisania. Odebrałem go osobiście i jeszcze tego samego dnia (21 maja) zaniosłem do Biura Współpracy Międzynarodowej na mojej francuskiej uczelni. Tutaj wdałem się w rozmowę z szefową owego biura. Powiedziałem jej, że chciałbym zostać itd. Wtedy ona powiedziała, że ma coś, co może mnie interesować - program stypendialny regionu Ile-de-France dla studentów zagranicznych. Termin oddania - 30 maja. Zostało bardzo mało czasu. W dodatku jeszcze dni wolne od pracy wtedy były w Polsce. Zadzwoniłem do Pani Koordynator z mojego macierzystego wydziału z prośbą o pomoc. Powiedziała mi, że się postara pomóc. I rzeczywiście - postarała się, za co jej pięknie dziękuję. Dokumenty odebrała moja Mama, zaniosła do tłumaczki, a potem mój Wujek je zeskanował i przysłał mi mejlem do Francji. Tutaj je wydrukowałem i dołączyłem do dossier z kandydaturą - w piątek rano, w dzień kiedy mijał termin. Odpowiedź miała być w czerwcu. Każdego dnia wstawałem i sprawdzałem pocztę elektroniczną. Nic. Po powrocie do Polski już o tym zapomniałem i przestałem sobie robić nadzieję, aż pewnego dnia dostałem informację,
że przeszedłem kolejny etap do stypendium i teraz muszę dostarczyć zaświadczenie o przyjęciu mnie na Master 2 we Francji. Znów mało czasu - muszę to dostarczyć do 31 lipca. A przecież musi najpierw do mnie dotrzeć list z tym zaświadczeniem z Francji. Uhhh. Trzymać kciuki!

Oprócz tego muszę również:
- zaliczyć 1 zajęcia z semestru zimowego (we FR),
- zdać egzamin z literatury najnowszej (w PL),
- napisać i obronić pracę magisterską (w PL).
Tutaj same kciuki nie wystarczą. Potrzebna jest mobilizacja i ciężka praca.