Od poniedziałku mam taki zapieprz w pracy, że już przestałem orientować się jaki dzień mamy. Wczoraj oddałem rower do naprawy/przeglądu, bo coś mi od kilku miesięcy stukało w supporcie. Dzisiaj wieczorem go odebrałem. Okazało się, że zajechałem support i nadawał się do wymiany. Pan powiedział mi, że tamten był słaby, chińszczyzna i wymienił mi na trochę lepszy - tajwański ;) No mam nadzieję, że przeżyje jakieś 700 km chociaż. Tamten nie dał rady, mam 780 km na liczniku, a on już pewnie od jakichś 300 km stukał.
Poza tym udało mi się zbić cenę roweru nowego z 279 euro na 251,10. Powiedziałem, że na początku lipca go kupię. Mam nadzieję, że później uda mi się za sensowną cenę go opylić.
Rower gotowy do drogi, gorzej ze mną. Ostatni raz dłuższą trasę (ok. 50 km) zrobiłem na początku maja. Potem był weekend w Barcelonie i kontuzja kostki, potem termin oddania raportu ze stażu i tak się skulało do końca czerwca. Teraz nie mam znów okazji pojeździć, bo w najbliższy weekend wyjeżdżam do Besançon. I boję się, że będę ostro stękał tego 12 czy 13 lipca, kiedy pierwszego dnia będzie przejechać kilkadziesiąt kilometrów i w dodatku z pełnymi sakwami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz