Przedpołudniowy pociąg osobowy z byłego wojewódzkiego miasta do jednej z hipotetycznych historycznych stolic Polski. Jeszcze lato, ale już jesień się czai za drzewami, w cieniu drzew. Babie lato podstępnie oplata przechodniów. Przecierają ręką twarze i idą dalej. Z torbami, zakupami, spoconymi, bo gorąco. Jeszcze lato. A przynajmniej termometr wskazuje lato. Ale on nie czuje nosem powietrza, nie widzi oczami trawy, liści, pajęczyn.
Pociąg pożegnał miasto. Jedzie między polami, przez jakieś Cieniny i Wólki. Przestało pachnieć latem. Śmierdzi. Obornik rozrzucony na polach czeka na przyoranie. Niech czeka.
Kiedy byłem mały inaczej pachniało. Jesień pachniała palonymi łętami na polach. Tak kończyły się wykopki - niezawodny znak, że to już jesień. Dzisiaj wszystko się pozmieniało. Jesień już nie ta, zima, wiosna i lato też już nie takie jak kiedyś.
Próbuję czytać. Powieść prawie współczesna. W końcu. W końcu, po wielu latach czytania literatury, której już nikt normalny nie czyta. Książka nasiąknięta nieco alkoholem. Trochę w Wiśle, a trochę w Krakowie. Wiecie o kogo chodzi.
Trudno czytać. Dwa miejsca dalej siedzi robotnik (budowlany, buduje chyba bazylikę w L. - drugą największą bazylikę w Europie po bazylice św. Piotra), pije okocim i podrywa studentkę. - Kiedy mu się znudzi - myślę. - Może do W. (miasto powiatowe, w połowie drogi między byłym miastem wojewódzkim a hipotetyczną historyczną stolicą Polski - dalej zwane hhsP)? Ludzie w wagonie podsłuchują. Ja też. Nic ciekawego. Dziewczynie nie daje spokoju. Jest nachalny, namolny. Jemu pewnie wydaje się, że jest zabawny. Na szczęście nieagresywny. Ale dziewczyna ma dzisiaj pecha.
Czytam.
Po drugiej stronie wagonu, po słonecznej stronie wagonu (usiadłem w cienistej), po przekątnej od mojego miejsca, siedzi pięciosobowa (trzypokoleniowa?) rodzina. W siedzeniach na wprost moich leżą ich walizki. Chyba z pięć. Podsłuchuję. A właściwie nawet nie. Mówią głośno i samo mi się w ucho gniecie. Lecą na Wyspy. Może z hhsP? Dlaczego znów nie ma tanich połączeń lotniczych hhsP - Stolica Mody/Miasto Światła? Tłuc się trzeba na inne lotniska w kraju albo autobusem. Wolę autobus - nie ma ograniczeń bagażowych, a dopłaty są o wiele niższe (i nigdy jeszcze nie dopłacałem).
Czytam. Osiemdziesiąt stron.
Dojeżdżamy do hhsP. Modernizacja węzła kolejowego. Pociąg zwalnia i wlecze się. Przejeżdża rzekę. Rzekę, którą znam od zawsze, ale z innego miejsca. Z zupełnie innej okolicy.
Stacja z przyrostkiem (?) pochodzącym od nazwy rzemiosła - "wyprawców" skór.
W końcu hhsP Główny. A koleś przez dwie godziny ją męczył. Jeszcze teraz chce pokazać jaki jest z niego dżentelmen i za wszelką cenę chce nieść dziewczynie torbę. Na peronie spotykam kumpla, z którym się umówiłem wczoraj. Pokazuję mu tę parę i opowiadam jej niefart. Niefart. Może reszta dnia będzie lepsza. I dla niej, i dla niego.
środa, 3 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
a cóż to? Roksana
Młody naczytał się tyle książek, że sam zaczął pisać. Stefan
Prześlij komentarz